Dzisiaj krótkie opinie na temat płyt wydanych w tym roku, w stosunku do których nie użyjemy już zwrotu „muzyczna nowość”.

PoziomZero „Układ zamknięty”
(2017; wydanie własne)
Kiedy w pierwszym utworze Kamil rapuje, że „nie potrzebuje krawędzi, aby pięknie spadać”, a po wersie tym następuje moment ciszy, słuchacz doskonale zdaje sobie sprawę, że „Układ zamknięty” nie będzie płytą miłą, lekką i przyjemną. Nowy materiał PoziomuZero jest zdecydowanie najcięższym – nie gatunkowo, ale „rozkminkowo” – zestawem numerów w dorobku duetu. Raper wprowadza odbiorców w swój wewnętrzny świat, w którym przewijają się wątki trudności odnalezienia wspólnego języka z otoczeniem („W głąb”), bycia trochę obok tego wszystkiego, co aktualnie dzieje się na hip-hopowej scenie („Klisze” – wersy z drugiej zwrotki, „Codzienność” – pierwsza zwrotka) oraz braku parcia na ukończenie rozpoczętych projektów („Nieżywi”). I kiedy wydaje się, że destrukcyjna moc weźmie tutaj górę, Kamil w „Kroku do tyłu” rozlicza się ze wszystkim jeszcze raz, nawiązując do tego, co nawinął w poprzednich kawałkach, i finalnie decyduje się na odstąpienie od tego, co pojawiło się na początku krążka. Krystek Pro, autor muzyki i druga połowa duetu, w przypadku „Układu zamkniętego” sięga po patenty dobrze znane z poprzednich płyt PoziomuZero. Brzmieniowej rewolucji proszę się więc nie spodziewać. Materiał ciekawy, ale na dłuższą metę klimatem nieróżniący się od tego, co panowie oferowali nam na wcześniejszych albumach.

Popsysze „Kopalino”
(2017; Nasiono Records)
Płyta pełna muzycznych zawirowań, skrętów i wariactw – tak najkrócej scharakteryzowałbym najnowszy materiał w dorobku zespołu Popsysze. W zasadzie trudno jest jednoznacznie określić, co to za rodzaj muzyki. Niby rock, ale słuchając takich numerów, jak „Wieje wiatr” czy „Słońce”, nie bez powodu do głowy przychodzą nam porównania do gatunków folkowych, a nawet world music. Wartością nadrzędną tego albumu, podobnie zresztą jak poprzednich tytułów w dorobku grupy, jest brzmienie. Instrumentalne fragmenty poszczególnych numerów wybijają się na pierwszy plan. Jest tak chociażby w numerze tytułowym – gdzie pojawia się dość mocna, hipnotyzująca rockowa fraza – lub wspomnianym już „Słońcu” (odwołująca się do pierwotnych dźwięków linia rytmiczna). Intrygujące, ale też nie na każdą porę. Na słuchanie „Kopalino” trzeba mieć zwyczajnie nastrój. Bez niego ani rusz.

Marcin Masecki „Chopin nokturny”
(2017; Lado ABC)
Marcin Masecki jest jednym z tych pianistów, którzy przez swoje spojrzenie na muzykę, zostają niejako zawieszeni pomiędzy dwoma biegunami pianistyki – klasycznej i jazzowej. Artysta, którzy odebrał klasyczne wychowanie muzycznie, w kolejnych latach skręcał ku jazzowi, by od czasu do czasu wracać na „poważniejszą” ścieżkę. Płyta „Chopin nokturny” jest poniekąd takim właśnie powrotem. Chopin w wykonaniu Maseckiego nie jest Chopinem konkursowym, ale wariacją na jego temat. Laureat Paszportu „Polityki” z 2014 roku szuka najlepszego środka wyrazu dla tej romantycznej twórczości, sięgając przy tym po rozwiązania nie tyle różnorakie, co ekstrawaganckie i szalone. Bo który muzyk zasiada do gry na rozstrojonym instrumencie i znajduje z tego radość? Kto unika dzisiaj „ściągi” w postaci zapisu nutowego, ucząc się wcześniej kompozycji na pamięć? Odpowiedź jest oczywista: Masecki. Sam artysta przyzwyczaił nas zresztą do tego typu zachowań, więc sięganie po takie sztuczki przy okazji nagrywania „Nokturnów” dziwić raczej nie powinno. Zabiegi te wprowadzają do klimatu płyty nie tyle jazzową atmosferę (tak naprawdę typowej improwizacji nie ma tutaj zbyt wiele, a sam materiał jest o wiele mniej jazzowy niż owoce projektów Profesjonalizm i Jazzband Młynarski-Masecki), co stanowią o sile i ekspresji wykonania, a więc atrybutach zarówno jazzu, jak i klasyki.

Faiver „Eel Electric EP”
(2017; wydanie własne)
Opublikowana jeszcze w pierwszym kwartale tego roku nowa epka Faivera to zestaw czterech utworów, które podobnie jak poprzednia płyta „Opus Magnet” naznaczone są dużą dawką buntu i nawiązań do nowojorskiego brzmienia. Mieszanka punk rocka z rapem oparta została jednak nie jak wcześniej na gitarze, ale elektronice i bardzo wyrazistej perkusji. Być może w kawałkach nie znajdziemy tyle brudu, co kiedyś, ale zaprezentowane w zamian bardziej dopracowane numery wcale nie okazują się gorsze. Nowością są anglojęzyczne teksty, które pojawiają się w dwóch utworach („Putain”, „The Palace”). Polskie słowa posiada tylko kawałek tytułowy, który odczytywać można jako manifest artysty („nie mam hajsu na studio, wszystko robię w garażu”, „na zawsze zostanę w podziemiu, tu mnie trzyma ambicja”) oraz wprowadzenie do tematyki całego krążka. Ciekawostką jest to, że w ostatnim kawałku, „Colorblind”, swoje odzwierciedlenie znajdują wersy z pierwszego numeru: „Buddy Rich jazzman z numer jeden, ale wredne zwierzę, gdy zaczynał walić w bęben. / Milesa Davisa wysłali w kosmos, na satelitach prezentuje trębacza rzemiosło”. „Colorblind” – instrumentalny numer zamykający epkę – w warstwie brzmieniowej oparty został bowiem, podobnie jak wcześniejsze tytuły, na mocnej perkusji (Rich), ale także dodatkach trąbki (Davis) oraz wprowadzających kosmiczną atmosferę przesterów i klawiszy. (MAK)