Rap o tym, że nie tak łatwo odzyskać tysiąc funtów.

Okładka płyty „A Grand Don’t Come For Free” (foto: discogs.com)
W ostatnim odcinku cyklu Krótka piłka, recenzując album duetu Profusion, wspomniałem, że ostatnimi czasy brytyjski projekt The Streets został nieco zapomniany. Być może wyjdę na chwalipiętę, ale po publikacji tamtego tekstu napisała do mnie pani (po profilu na Facebooku wnioskuję, że mniej więcej moja rówieśniczka) i… podziękowała za przypomnienie o istnieniu muzyki Mike’a Skinnera. Dzięki temu jednemu zdaniu, które zresztą wtrąciłem w nawias, czytelniczka wróciła do dyskografii The Streets i zaczęła odkrywać ją na nowo. Wiadomość, jaka została do mnie wysłana, nie wpisywała się w trend jednozdaniowych powiadomień, że coś jest „spoko, fajne, super ekstra”. Składała się z kilkudziesięciu zdań o tym, jak dobrze było wrócić do płyt, które jeszcze jakiś czas temu słuchało się niemal codziennie.
To był impuls. Stwierdziłem, że najbliższy wpis z cyklu Gold Song musi traktować właśnie o Skinnerze, płycie „A Grand Don’t Come For Free” i jednej z piosenek na niej zawartych.
Mike Skinner nie był jak inni raperzy z początku XXI wieku. Nie rapował w stylu bling bling. Jeśli kierować się kryteriami prawdziwości w rapie, to on i jego teksty były prawdziwe. Skąpo ubrane kobiety, drogie samochody, kilogramy kokainy na stole, obok leżące zwinięte w rulony dolary i pistolety – to była bujda. A nawet jeśli coś z teledysków typu „Candy Shop” znajdowało odzwierciedlenie w rzeczywistości, nie było w żadnym punkcie tożsame z życiem osób, które słuchały tego typu utworów. Pozujący na panów i władców świata Lil Jon, 50 Cent i Lloyd Banks nie mieli w tamtym czasie (a przynajmniej ich wykreowane wizerunki nie miały) problemów trawiących szarych obywateli, jak oddanie do wypożyczalni filmu na DVD, zawiadomienia mamy, że nie wpadnie się na herbatę, zgubione pieniądze („It Was Supposed To Be So Easy”), hazard („Not Addicted”) i krucha relacja z dziewczyną o imieniu Simone. Właśnie taką wizję świata – niewątpliwie bliższą temu z czym na co dzień zmaga się przeciętny Kowalski lub Smith – zaprezentował Mike Skinner na płycie „A Grand Don’t Come For Free”.
Cały album zbudowany jest wedle konceptu przedstawiającego historię angielskiego chłopaka (młodego mężczyzny?), któremu daleko do wzorca prezentowanego przez amerykańskich kolegów z branży. Przy okazji: jeśli uważacie, że Taco Hemingway na płycie „Trójkąt warszawski” wykazał się wielką oryginalnością i wysilił się na stworzenie czegoś innowacyjnego, to jesteście w błędzie.
Wydany w 2004 roku album „A Grand Don’t Come For Free” to moja ulubiona pozycja z dyskografii The Streets. Skinner trochę rapuje (więcej), trochę śpiewa (mniej), kreśląc przy tym obraz angielskiej rzeczywistości – tamtejszej ulicy, nocnego życia, klubów, bramkarzy i specyficznych postaci spotykanych na drodze. Wszystko to widziane z perspektywy zwykłego gościa, który nie jeździ Bentleyem, ale komunikacją miejską, do czego nawiązuje zresztą okładka płyty.
Chcąc poznać całą historię zaprezentowaną na „A Grand Don’t Come For Free”, albumu należy posłuchać od początku do końca, zgodnie z kolejnością zaproponowaną na trackliście. Zapoznawanie się z tą swego rodzaju opowieścią na wyrywki nie ma większego sensu. Oczywiście każdy z numerów można traktować jako osobny i autonomiczny twór, jednak pełną satysfakcję uzyskamy dopiero wtedy, kiedy Skinner odkryje przed nami wszystkie karty. Zacznijcie więc od kawałka otwierającego, czyli „It Was Supposed To Be So Easy”.
Oddajmy zatem głos Anglikowi:
– Wydawało się, że będzie łatwo… (MAK)