Panowie w turbanach robią zamach na twoją playlistę.

Tinariwen „Elwan”
(2017; Wedge/Anti- Records)
Tinariwen to grupa, która na muzycznej scenie obecna jest od dość dawna, bo od końca lat siedemdziesiątych. Szczególnie ostatnie lata aktywności artystów z Mali pozwoliły słuchaczom poznać tę formacją lepiej. Twórczość zespołu nie zmienia się wprawdzie na kolejnych płytach, na pewno jednak nie jest wtórna, oparta na zbyt natrętnej powtarzalności i nachalnym schemacie. Owszem, to cały czas blues z elementami muzyki malijskiej, być może dla osób osłuchanych w takich klimatach – nazbyt wykorzystujący dobrze znane brzmienia, jednak przy tym wszystkim cały czas stanowiący interesującą propozycją zarówno dla laików, jak i wytrawnych słuchaczy pustynnych melodii. Bo nikt chyba nie zaprzeczy, że ci panowie w turbanach potrafią zgrabnie poruszać się w tak zwanym desert rocku („Imidiwan n-akull-in”), funku („Assawt”) i folkowej muzyce noszącej posmak akustycznej gitary („Nizzagh ljbal”).

Tamikrest „Kidal”
(2017; Glitterbeat Records)
Z Mali pochodzi również zespół Tamikrest, który w tym roku opublikował swój czwarty studyjny materiał zatytułowany „Kidal”. Płyta nazwana została na cześć malijskiego miasta i zaśpiewana w języku tamaszek, którym posługuje się niecałe cztery procent mieszkańców tego kraju. Całość jest hołdem dla miejsca położonego pośrodku pustyni, będącego schronieniem, domem, a niekiedy i centrum świata dla jego mieszkańców. To wszystko znajduje swoje odbicie w utworach zawartych na płycie „Kidal” (tak przynajmniej twierdzą jej autorzy; wierzę na słowo, ponieważ nie rozumiem ani jednego wersu z tego, co śpiewa Ousmane Ag Mossa – lider, wokalista i gitarzysta grupy). Album proponuje bluesowe i rockowe rozwiązania przesiąknięte lokalnymi tradycyjnymi brzmieniami. Muzyka, podobnie jak życie na Saharze, płynie raz szybciej („War Tila Eridaran”), raz wolniej, kierując uwagę słuchaczy w stronę minimalizmu i medytacyjnej melodii („Tanakra”). Ciekawy, chociaż mało odkrywczy materiał.

ÌFÉ „IIII+IIII”
(2017; AYA Records)
Zespół ÌFÉ, którego liderem jest Otura Mun, debiutuje właśnie świetnym albumem „IIII+IIII”. Formacja nie jest oczywiście anonimowa, jej dwa wydane jakiś czas temu single – „3 Mujeres (Iború Iboya Ibosheshé)” i „House Of Love (Ogbe Yekun)” – dały mocne podstawy pod twierdzenie, że studyjny materiał będzie dużym wydarzeniem. I tak też się stało. „IIII+IIII” to trzy kwadranse muzyki, której źródeł szukać należy w duchowości jej twórców. Powiedzieć wręcz można, że zawarte na płycie utwory, to nic innego jak religijny manifest ÌFÉ (Otura Mun pełni ponoć funkcję kapłana w religii jorubańskiej) zaprezentowany w różnych językach (np. angielskim i jurba, będącym jednym z nigero-kongijskich języków Afryki Zachodniej). Modlitewny ton kompozycji, wprowadzający przy okazji atmosferę intymności, skrzyżowany został z brzmieniem iście zachodnim, powiedziałbym nawet, że nieco rozrywkowym – elektronicznym i funkowym (to akurat w połączeniu z szeroko pojętą muzyką arabską dziwić nie powinno), ale także odwołującym się do dancehallu oraz rhythm and bluesa. Efekt końcowy zadowala na tyle, bym z czystym sumieniem mógł orzec, że to jedna z najlepszych tegorocznych płyt, jakie do tej pory dane było mi usłyszeć. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.