Krótka piłka #352: Grudniowe nadrabianie zaległości (IV)

Ostatnia część grudniowego przeglądu przeoczonych płyt kończącego się roku.

Laboratorium Pieśni „Rosna”
(2016; wydanie własne)
Kiedy o słowiankach Donatana pamiętają już tylko plotkarskie portale, prawdziwe promowanie kultury wschodnioeuropejskiej – z naciskiem na muzykę – trwa cały czas. Przykładem płyta „Rosna” zespołu Laboratorium Pieśni, na której zawarte zostały tradycyjne utwory wokalne z różnych regionów Polski, Białorusi i Ukrainy. Autorki w polifonicznej formie prezentują słuchaczom to, co znane oraz niedawno odkryte. Podążając za oryginalnymi wersjami, grupa wokalna sporo utworów wykonuje bez muzycznego tła lub z jego minimalnym udziałem. Jeśli już się ono pojawia, zazwyczaj jest nieco stłumione i tworzone przy użyciu tradycyjnych instrumentów. Panie z gracją sięgają także po repertuar z odleglejszych regionów Starego Kontynentu (chociażby Skandynawia i Bałkany), co z jednej strony stanowi odskocznię od wątku słowiańskiego, z drugiej ukazuje punkty wspólne dla teoretycznie obcych sobie kultur. Oczywiście uprzedzam – ta płyta nie jest dla wszystkich. Tego typu muzykę trzeba po prostu lubić lub jak stwierdziła jedna z moich znajomych – znosić. Do której grupy odbiorców zaliczasz się Ty, czytelniczko/u?

Mike Skowron „Skrawki EP”
(2016; wydanie własne)
Płyta „Entliq Pentliq” zalega w koszach z przecenami w sklepie nie dla idiotów, dlatego nie dziwi fakt, że wokalistka Dorota „DoriFi” Kapka-Broniarz postanowiła zmienić muzyczny szyld. Na nic jednak zdało się to zacieranie śladów po przeszłości. Nowy projekt o nazwie Mike Skowron nie przyniósł sporych zmian w poziomie nagrań. Zaprezentowana w tym roku epka to cztery piosenki, które nie wyróżniają się niczym szczególnym. Popowa i dream popowa stylistyka potrafią być zdradliwe. Dość łatwo można popaść w monotonię i na to dali złapać się twórcy „Skrawek”. Płyta oferuje spokojne brzmienia, przy których z łatwością można odpocząć. Odskocznią jest zamykający „Kucyk” – dyskotekowy, bardziej taneczny utwór. Na dłuższą metę okazuje się to jednak za mało. Z epki przy drugim-trzecim wciśnięciu play wieje nudą, do której doprowadza przede wszystkim brak pomysłów na warstwę muzyczną.

Ten Typ Mes „Ała”
(2016; Alkopoligamia)
Z płytami Mesa (z wyjątkiem „Trzeba było zostać dresiarzem”) zawsze miałem problem. Za każdym razem musiało minąć trochę czasu zanim – jako słuchacz – je zaakceptowałem (w całości lub w pewnej części). Przyjąłem więc za rzecz normalną, że „Ała” także nie siadła mi od początku. Minął jeden tydzień, drugi, trzeci, ja wracałem do tego materiału, ale za każdym razem dochodziłem do tych samych wniosków – średnio. Płycie tej daleko do miana złej lub słabej, jednocześnie sporo tytułów można postawić wyżej od niej. Mam wrażenie (być może mylne), że Mes na siłę chce dokonywać muzycznych eksperymentów, ale nie zawsze ma ku temu predyspozycje. Często strzela na oślep – raz się uda, innym razem nie. „Ała” jest tego przykładem. Tutaj połowa utworów nadaje się do permanentnego skipowania, np. „Przewóz osób”, „Pytajniki”, „Nieikotne”, „Unisex” (co za okropny refren!), kilka do ponownego zapętlenia, chociażby „Codzienność”, „Pokaż mi dom” i chyba najlepszy z całości „Ale psa byś przytulił”. Czołowy Alkopoligamista tym razem nie zrobił na mnie wrażenia.

Godbite „The Aristocrats”
(2016; wydanie własne)
Szczecińska grupa zadebiutowała w kończącym się roku płytą „The Aristocrats”. Materiał powstał w całości przy wyłącznym zaangażowaniu członków zespołu – od etapu tworzenia i nagrywania piosenek, aż do jego samodzielnego wydania. Fani metalu, bo do nich w pierwszej kolejności adresowany jest album, powinni być zadowoleni. Już otwierający krążek utwór „David Lynch” wprowadza brzmieniową intensywność i zagęszczenie. Panowie żonglują stylami – raz odwołując się do źródła industrialnego („Red Herring”), raz prog metalowego („Camwhore”) – dzięki czemu słuchacz nie powinien czuć znużenia. Plus także dla wokalisty, który nie ogranicza się do standardowego darcia ryja, ale potrafi poprowadzić swój głos w spokojniejszy sposób, łapiąc punkty wspólne z linia melodyczną.

Hideaway „Nie wszystko ukraść się da”
(2016; wydanie własne)
Nie jest to debiutancka płyta zespołu Hideaway, ale faktycznie dopiero krążkiem „Nie wszystko ukraść się da” grupa wchodzi na scenę bardziej profesjonalnie, niż miało to miejsce kilka lat temu. Wciąż są młodzi (część z nich dopiero zdała maturę!) i popełniają błędy niedoświadczonych muzyków, ale próbują tuszować to pasją do grania, energią i radością z życia. Wszystko to znajduje swoje odbicie w piosenkach zaprezentowanych na albumie. Dwanaście utworów oscyluje wokół pop-rockowych klimatów z akcentem na przyszłość. Wokalistka i autorka tekstów Katarzyna Kurek niemal za każdym razem zastanawia się nad tym, co przyniesie los („Niech już będzie co ma być”, „Czy ja będę tam”, „Już nie będę”, „Nie boję się”) lub co robić tu i teraz („Jestem”, „Nie pytaj”, „Zatrzymajmy się”, „Za ciepło dziś”). Czas miniony? Był („Co to było”), minął, zostawił trwały ślad, ale nie jest najważniejszy.

Taco Hemingway „Marmur”
(2016; Asfalt Records)
„Deszcz na betonie”, który pojawił się w zestawieniu najciekawszych utworów ostatniego lata, dawał nadzieję na ciekawą płytę. Udostępniony za darmo „Wosk EP”, na którym Taco zaprezentował się z dobrej strony, jeszcze bardziej podsycił atmosferę oczekiwania na longplay. Kiedy „Marmur” już się ukazał, ten napompowywany od miesięcy balonik pękł z hukiem. Nowa płyta rapera nie spełniła oczekiwań. Przynajmniej moich. Taco Hemingway ponownie leci na patencie koceptualnego krążka, za co akurat plus, ale robi tak nieudolnie, że ręce opadają, a uszy więdną. Tym razem raper wybiera się w podróż nad morze, gdzie zatrzymuje się w wyimaginowanym hotelu Marmur. Są przygody oraz tajemnicze postaci, m.in. mężczyzna spotkany w pociągu i kobieta o włosach koloru blond. Taco dostaje po pysku, trochę włóczy się po mieście, odkrywa zakamarki budynku, w którym mieszka, nie zaciekawiając przy tym ani na moment. Jego rap jest przewidywalny. Wydaje się, że artysta złapał się w pułapkę własnego stylu, z której trudno będzie się mu wydostać. Hipsterzy, pseudointeligenci i przemądrzałe nastolatki pieją z zachwytu, reszta obchodzi wielkim łukiem.

Rhythm Baboon „The Lizard King EP”
(2016; Polish Juke/U Know Me Records)
Przy pierwszym kontakcie z „The Lizard King EP” miałem nieco mieszane uczucia, ale postanowiłem dać tej płycie drugą szansę. Cieszę się, że zdecydowałem się na ten krok. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego przy wcześniejszym odtworzeniu epka Baboona nie przypadła mi do gustu. Druga i kolejne okazje dawały już jednak sporo satysfakcji, dlatego na początku rada dla Was – nie zniechęcajcie się, spróbujcie odczekać kilka dni i wciśnijcie play raz jeszcze. W zamian „The Lizard King EP” zaoferuje brzmienie oscylujące na granicy footworku i juke, pomysłowe sample (te gitary!) i dość lekkie melodie. Piszę „dość lekkie”, ponieważ wspomniane stylistyki muzyczne zazwyczaj dość mocno mnie męczyły. Rhythm Baboon potrafił zrównoważyć fundamenty gatunku z wkładem własnym. Pocięte i loopowane wokalizy dopełniają oblicza całości. Epkę uzupełnia jeszcze remiks „Head In The Clouds” autorstwa didżeja Fulltono. Japońska legenda muzyki klubowej, założyciel Booty Tune, unaocznia różnice dzielące polską scenę footwork/juke od jej chicagowskiego wzorca, sygnalizując jednocześnie jak duże postępy poczynili rodzimi wykonawcy na przestrzeni ostatnich kilku lat.

Electro-Acoustic Beat Sessions „Puzzle Mixtape”
(2016; Astigmatic Records)
Mixtape bez kradzionych podkładów, ale z podkładami zagranym na żywo przez zespół złożony z prawdziwych muzyków (czytaj: perkusja, trąbka, gitara itd.). Da się? Da, i bardzo dobrze, bowiem na rapowej scenie potrzeba tego typu powiewu świeżości. Wrocławska ekipa Electro-Acoustic Beat Sessions poskładała swoje muzyczne puzzle, odświeżając amerykańskie klasyki („Whatever”) oraz numery istotne dla polskiego hip-hopu („Rozmowa”, „Kawałek o życiu”). Oprócz utworów instrumentalnych dostajemy także te z gościnnym udziałem raperów zza oceanu (Jeru The Damaja i MED) oraz wokalistki Pauliny Przybysz. Na dokładkę improwizacja, której przyklasnęliby nawet jazzowi puryści. Rap i jazz są oczywiście głównymi elementami brzmienia tego mixtape’u, ale soulowe i funkowe wstawki również nie pozostają bez echa. Wszystko zagrane na żywca, co jeszcze bardziej podkręca muzyczny smaczek.

Common „Black America Again”
(2016; ARTium Recordings/Def Jam Recordings)
Fakt, że Common wydaje nową płytę zawsze cieszy. Nie inaczej było i tym razem. „Black America Again” zapowiadały dwa ciekawe single („Love Star” oraz numer tytułowy), do tego premierze towarzyszył spory szum, spowodowany między innymi występem w cyklu Tiny Desk portalu NPR Music oraz wypowiedzi samego rapera, który ponownie zaczął angażować się w sprawy społeczne i polityczne. Common na kilka lat zrobił sobie z tym przerwę, ale wydarzenia ostatnich miesięcy w USA sprawiły, że chicagowski raper powrócił do tematyki, która towarzyszyła jego muzyce wcześniej. Już sam tytuł płyty mówi wiele na temat jej zawartości i przesłania. Na „Black America Again” dostajemy Commona uwrażliwionego na kwestie nierówności rasowej i pragnącego głosu dla czarnoskórej części amerykańskich obywateli. I OK, raper wybrał tak, a nie inaczej. Nie komentuję słuszności tej decyzji, bardziej skupiam się nad muzycznym poziomem. Najnowszy album Lynna jest nierówny. Płyta ma świetny początek (dwa numery z Bilalem plus dwa wyprodukowane przez Glaspera), ale później ze wszystkiego jakby uchodziło powietrze. Środek albumu (jakieś sześć-siedem utworów) to istna mordęga. Wkrada się sporo monotonii, jakby Common i jego koledzy ze studia nagraniowego (w dużej mierze Karriem Riggins) nie mieli pomysłu na to, jak muzycznie poprowadzić album. Na koniec „Black America Again” wraca nieco do formy z początku, ale wcale nie ma pewności, że ktoś dotrwa do tego momentu. Nie zdziwi mnie, jeśli w międzyczasie zrezygnujecie.

Beneficjenci Splendoru „Sellfie”
(2016; Color My Sound/Audio Cave)
Marcin Staniszewski, czyli osoba stojąca za projektem Beneficjenci Splendoru, to gość, po którym można spodziewać się dobrej muzyki. Przedstawiając swój czwarty album, artysta nie zawodzi naszych oczekiwań. „Sellfie” to płyta, na której Staniszewski ponownie prezentuje swoje inne oblicze. Tym razem stawia na rap. Czytając taki wstęp można wysnuć wnioski, że efekt końcowy będzie pokraczny, jednak wszystkich hejterów muszę zasmucić – wyszło naprawdę zacnie. „Sellfie” to materiał, na którym słychać echa tych wykonawców, którzy towarzyszyli w młodości dzisiejszym trzydziestolatkom. Beastie Boys i Run–D.M.C. z zagranicy, Kaliber 44 i Tworzywo Sztuczne z krajowego podwórka – to inspiracje i źródła, do których nasze myśli powędrują w pierwszej kolejności. Brudne bity, mocno zaakcentowane bębny, dodatki elektroniki i momentami wykrzykiwane teksty, w których autor wyszydza nie tylko współczesną hip-hopowa scenę („Autodiss”), ale i kondycję świata/kraju, w którym żyjemy (chociażby „Dziad”, „Prezydent Klenczon”). To są Beneficjenci Splendoru A.D. 2016, to jest Polska A.D. 2016. Idealna płyta na podsumowanie ostatnich dwunastu miesięcy. Zupełnie na marginesie: tak sobie myślę, że z połączenia sił Beneficjentów i Legendarnego Afrojaxa wyszłaby niezła muzyczna rozpierducha.

Nie żegnam się z płytami mającymi premierę w 2016 roku. Nie chcę nawet składać deklaracji, że do ostatnich dwunastu miesięcy już nigdy nie wrócę, ponieważ pewne jest, że sporo razy mnie one jeszcze zaskoczą. Poza tym kilka opublikowanych w ostatnich tygodniach albumów cały czas czeka na swoje blogowe pięć minut. Po ich sprawdzeniu wiem, że nie pojawią się w podsumowaniu, dlatego też recenzje te odkładam na pierwszy miesiąc nowego roku. (MAK)

*** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.