Słuchałem ostatnio sporo, ale nie miałem czasu, aby o tym pisać. Teraz próbuję nadrobić stracony czas.

Sophie Ellis-Bextor „Familia”
(2016; EBGB’s)
Ostatni miesiąc to okres, kiedy w moim życiu minuty mijały niczym sekundy. Wydawało się, że nie mam wcale czasu, a cierpiała na tym między innymi aktywność na blogu. Muzyki słuchałem, ale nie zawsze potrafiłem wygospodarować wolne trzydzieści minut, aby o niej napisać. Dlatego dzisiejsza odsłona cyklu Krótka piłka to swego rodzaju nadrobienie zaległości i przywołanie tytułów, które towarzyszyły mi na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu dni. Zaczynam od płyty, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Sophie Ellis-Bextor pokazuje, że jest silna, a jej pozycja na popowej scenie powinna być o wiele bardziej zaakcentowana. Z poprzednimi albumami Brytyjki bywało różnie – zdarzały się materiały nieprzemyślane, plastikowe, trochę nudne, a nawet nieporadne. „Familia” jest krążkiem, do którego żadne z tych określeń nie pasuje. Tegoroczna płyta Ellis-Bextor to świetna mieszanka tanecznych melodii („Come With Us”), ballad („Crystallise”, „Unrequited”) i radiowych numerów („Wild Forever”), których słuchanie nie doprowadzi do odruchu wymiotnego. Pop na wysokim poziomie z być może ogranymi rozwiązaniami producenckimi (jak chociażby smyczkowe tło w „Here Comes The Rapture”, brzmienie a la mariachi w „Hush Little Voices” lub elementy folku i country w „Don’t Shy Away”), ale dozowanymi w odpowiedniej ilości, a przez to ze smakiem. O taki pop walczyłem!

Mateen/Bauer/Tokar/Kugel „Collective Four”
(2016; For Tune)
Płyta anglosasko-europejskiego kwartetu stworzonego przez czołowe postaci jazzowej sceny awangardowej: Sabira Mateena (saksofony, flet, klarnet), Conny’ego Bauera (puzon), Marka Tokara (kontrabas) i Klausa Kugela (perkusja), to kolejna płyta wydana przez For Tune, firmę, która od pewnego czasu z równie dużą chęcią sięga po materiały artystów zarówno zagranicznych, jak i polskich. „Collective Four” to zapis sesji, jaka odbyła się 10 grudnia 2015 roku w lubelskim Centrum Kultury i była częścią trasy koncertowej, jaką grupa odbywała w tamtym okresie po Polsce i Ukrainie. Płyta składa się co prawda tylko z trzech kompozycji (jako autorzy podpisani zostali pod nimi wszyscy członkowie kwartetu), jednak ich czasowa rozpiętość sprawia, że materiał liczy łącznie siedemdziesiąt minut. W trakcie ponad godzinnego obcowania z muzyką, otrzymujemy solidną dawkę jazzu improwizowanego oraz awangardowe brzmienie z pogranicza źródeł europejskiego i amerykańskiego. Za główny atut albumu uznałbym kombinacyjną grę członków zespołu. Przykładowo w otwierającym ponad półgodzinnym utworze „The Collective Four”, pomimo dość chaotycznej melodii i częstych zmian tempa, wyczuwalny jest koncept przewodni i logiczna współpraca dęciaków z sekcją rytmiczną. Jak na jazz przystało, album „Collecrive Four” nie jest materiałem pozbawionym solowych momentów. Do najlepszych tego typu partii zaliczyć należałoby przede wszystkim grę Mattena, który w „Universal Sounz” wyczynia ciekawe rzeczy na saksofonie tenorowym.

CRX „New Skin”
(2016; Columbia Records)
Nowy Jork emigruje do Kalifornii. Gitarzysta zespołu The Strokes, Nick Valensi, założył nowy band i jedną płytą przebił dokonania swojej macierzystej formacji. Być może poprzednie zdanie część słuchaczy (w szczególności fani The Strokes) uzna za herezję, jednak nic nie poradzę, że pięć studyjnych albumów nowojorczyków robi na mnie mniejsze wrażenie niż „New Skin”. Płyta formacji CRX jest przykładem materiału, który nagrywa się z myślą o występach na żywo i szaleństwie publiki. Każdy z dziesięciu utworów, jakie znajdziemy na opublikowanym niedawno krążku, to typowe koncertowe petardy. Rockowy klimat to jedno – osiągnięty może zostać on przez wiele kapel – ale CRX idą o krok dalej. Stawiają na brudne brzmienie, ostre gitary nakłaniające nie tylko do skakania i trzepania włosami, ale też małej (żeby tylko małej!) rozpierduchy klubu, w którym odbywa się koncert. Ciężarowo, twórczość nowej kapeli Valensia, jest o wiele większa od dokonań The Strokes. Dominują tutaj stoner i hard rock. Być może główna w tym zasługa producenta Josha Homme’a – wokalisty Queens Of The Stone Age, grupy, której taka stylistyka nie jest przecież obca.

Craig David „Following My Intuition”
(2016; Insanity Records)
Wszyscy w ostatnim czasie mówią i piszą o nowym albumie A Tribe Called Quest (OK, należy się, to w końcu kultowy zespół), jednak szum wokół amerykańskiej grupy jest jednocześnie nieco krzywdzący w stosunku do innych wykonawców, którzy również zdecydowali się nagrać i wydać płytę po dłuższej przerwie. Sześć lat w porównaniu z okresem, jaki przypiszemy ATCQ to praktycznie nic, niemniej powrót Craiga Davida z premierowym materiałem to dla mnie także spore wydarzenie. Angielski wokalista, który jakieś dziesięć-piętnaście lat temu wytyczał muzyczną drogę innym, naśladującym go wykonawcom, na „Following My Intuition” wraca z przytupem. Zapomnijmy o ostatnich dwóch krążkach (ba, nawet o trzech, bowiem „The Story Goes…” było pierwszym sygnałem spadku formy piosenkarza), wróćmy do tego, co działo się przed 2005 rokiem. Craig David nagrywał sztosowe numery w stylistyce UK garage i R&B. Na „Following My Intuition” jest tak samo. Powrót do przeszłości? Zdecydowanie tak! Czternaście piosenek to istny wehikuł czasu, przenoszący mnie do czasu końca gimnazjum i początku liceum, otwierający przy okazji sporo szufladek ze wspomnieniami. Utwory „Better With You”, „Like A Fan”, „Louder Than Words”, „16” i „All We Needed” pokazują, że Craig wciąż ma w sobie iskrę, która potrafi wzniecić spory ogień. Ngrywając tę płytę brytyjski artysta podążył za własną intuicją. Opłaciło się.

Dinosaur „Together, As One”
(2016; Edition Records)
Na koniec najlepsza moim zdaniem płyta z grona tytułów, jakie postanowiłem dzisiaj ocenić. Angielski kwartet Dinosaur pod przywództwem trębaczki Laury Jurd (okrzykniętej najlepszym brytyjskim instrumentalistą ubiegłego roku) prezentuje nowy materiał zatytułowany „Together, As One”. Płyta to zestaw ośmiu bardzo zgrabnie skomponowanych utworów udowadniających, że młodzi muzycy z równie dużą chęcią potrafią sięgać po klasyczne schematy, jak i nowe jazzowe trendy. Materiał czerpie z kilku źródeł – elektryczno-jazzowego okresu twórczości Milesa Davisa, wpływów tradycyjnej muzyki brytyjskiej, dodając do tego elementy współczesnej muzycznej Skandynawii. Kolaż ten sprawdza się dość dobrze, szczególnie jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, że całość nagrana została przy użyciu standardowego instrumentarium z trąbką, gitarą i perkusją na czele. Tak zwany sound jest tutaj pierwszoklasowy, a to w jazzie już połowa sukcesu. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.