Dziesięć najlepszych utworów tegorocznych wakacji

Wzorem ubiegłego roku prezentuję listę utworów, które umilały mi tegoroczne wakacje.

Koniec sierpnia to czas, kiedy stacje radiowe i portale muzyczne wybierają tak zwany przebój lata. Ja od dłuższego czasu skutecznie bronię się przed tego typu działaniami (chociaż nie ukrywam, że na początku funkcjonowania blogu też organizowałem podobne głosowania) z jednego powodu – wśród utworów, które zwykle pretendują do tego miana, nie znajduję żadnego wartego uwagi. Posłuchałem trochę kilku popularnych polskich rozgłośni radiowych i nie zostałem oczarowany. W zasadzie tylko „Na ostrzu” Ewy Farny przez chwilę pobrzmiewało mi w głowie, ale równie szybko zostało wyparte przez inne tytuły. Unikam więc terminu „przebój lata” i przedstawiam dziesięć utworów, które moim zdaniem zasłużyły na miano najlepszych w okresie kończących się właśnie wakacji. Ku mojemu zaskoczeniu na liście znalazły się też mocno komercyjne nazwiska. Nie oznacza to wcale zwrotu ku mainstreamowi. Zwyczajnie te kilka piosenek okazało się naprawdę dobrych i zasłużyło na uwzględnienie na mojej letniej playliście. Część utworów pojawiła się już wcześniej na łamach blogu lub profilu na Facebooku, więc ich obecność tutaj była tylko formalnością. Dla lepszego porządku kawałki wymieniam w kolejności alfabetycznej (według pierwszej litery imienia lub pseudonimu wykonawcy).

* * * * *

Cok „Summer Rain”. W ubiegły weekend w nocy z niedzieli na poniedziałek obudził mnie ból dziąsła (pozostałość po pozbyciu się ósemki, co z kolei zakończyło się mocną opuchlizną i dwoma szwami – w tym jednym puszczonym przez przylegający w tym miejscu policzek). Wstałem więc, aby zaaplikować sobie coś przeciwbólowego. Wiedziałem jednocześnie, że na ten moment nici ze spania. Dla zabicia czasu wyszedłem na balkon. Było po drugiej. Jeszcze pięć-sześć godzin wcześniej nad Tarnowem przechodziła dość mocna ulewa, pogrzmiewało. Teraz deszcz tylko lekko padał. Oparłem dłonie na barierce. Zamknąłem oczy, zaciągnąłem się powietrzem. Ten zapach mokrego osiedla był wspaniały. Możecie wierzyć lub nie, ale przypomniałem sobie ten utwór. Wróciłem do mieszkania, znalazłem „Summer Rain” w odtwarzaczu, założyłem słuchawki i wróciłem na balkon. Brzmiało to pięknie. Właśnie tak, jak powinno.

Dizzee Rascal & Calvin Harris „Hype”. Londyński raper nie przyciąga już tak uwagi słuchaczy jak miało to miejsce przeszło dziesięć lat temu w przypadku debiutanckiego albumu „Boy in da Corner”. Niektórzy zarzucają nawet Anglikowi zbytnie zbliżenie się z komercyjnym nurtem. Kto wie, ale coś w tych negatywnych uwagach musi być na rzeczy, bowiem Rascal zaprzyjaźnił się z pierwszą dziesiątką najlepiej sprzedających się singli na Wyspach i od kilku lat zaznacza tam swoją obecność. Przykładem chociażby utwory „Bonkers”, „Dirtee Disco” i „Holiday”. Każdy z tych numerów był brany pod uwagę przez niejednego didżeja grającego letnie imprezy. Nie inaczej jest z tegorocznym kawałkiem „Hype”. Tutaj, podobnie jak w przypadku wymienionych wcześniej tytułów, pomysł był prosty: klubowy rytm z podkręconym basem. Wyszło całkiem zgrabnie, za co pochwalić należy przede wszystkim producenta Calvina Harrisa.

Omar „I Want It To Be”. Omar nigdy nie był uznawany za wielką gwiazdę, a już na pewno jego twórczość nie cieszyła się tak dużą popularnością jak innych soulowych wykonawców, których główna działalność przypadła na lata 90. ubiegłego wieku (chociażby Seala i Soul II Soul). Być może w osiągnięciu większego sukcesu przeszkodził mu fakt, że wspomniana dekada to okres dominacji na brytyjskiej scenie britpopu (Oasis, Blur) i popu (wszechobecne w tamtym czasie zespoły Spice Girls i Take That). Jakkolwiek by jednak nie było, Omar cały czas robił i robi swoje. W tym roku ukazać ma się nowy studyjny album wokalisty, który poprzedzony został wydaną niedawno epką. „I Want It To Be”, czyli typowy dla Brytyjczyka spokojny, bardzo kołyszący numer, to singiel promujący wspomniane małe wydawnictwo. Daleko mu od letniej przebojowości, ale nawet w wakacje też trzeba czasem zwolnić.

Seb Skalski feat. Novika „How Many Times”. Bodaj najnowszy utwór na mojej letniej playliście. Znacie to doskonale: słyszycie jakiś kawałek i od razu wiecie, że zostanie z wami na dłużej. Tak samo było z „How Many Times”. To nie pierwsza współpraca pomiędzy producentem i wokalistką, ale zdecydowanie najlepsza. Charakterystyczny wokal Noviki położony został na klubowy podkład – taneczny, niezwykle rytmiczny, wpadający w ucho, jednym słowem typowy dla utworu na lato.

Spinache „Goldie”. Wydany dwa lata temu imienny album Spinache’a udowodnił, że można zrobić w Polsce płytę utrzymaną w amerykańskiej stylistyce, unikając jednocześnie wielu niepotrzebnych kalek i zbyt czytelnych nawiązań. Tegoroczny singiel „Goldie”, który zapowiada jesienną premierę nowego krążka, kontynuuje tamten wątek z jedną małą różnicą – tym razem jest jeszcze lepiej. Brzmi to naprawdę zacnie, a do tego bardzo klimatycznie.

Suff Daddy feat. Mayer Hawthorne „Paper Proclamation”. Ten utwór może i ma wakacyjny vibe, ale bez teledysku straciłby połowę swojej wartości. Te roześmiane twarze tańczących mieszkańców największego miasta Republiki Południowej Afryki, jakim jest Johannesburg, stanowią o sile „Paper Proclamation”. Dobitny dowód na to, że w XXI wieku utwór muzyczny i wideoklip idą ze sobą w parze. Smuci tylko fakt, że całość odtworzona została niecałe trzydzieści tysięcy razy (sam nabiłem pewnie jakieś sto wyświetleń). Przeciętne polskie disco polo cieszy się niekiedy większą popularnością. Gdybym miał wybrać najlepszą piosenką spośród dzisiaj zaprezentowanych, postawiłbym właśnie na ten tytuł.

Taco Hemingway „Deszcz na betonie”. Taco Hemingway na przestrzeni ostatnich kilku tygodni zaskoczył podwójnie. Udostępniona za darmo płyta „Wosk EP” to jedno, ale pamiętać trzeba jeszcze o utworze „Deszcz na betonie”. Opublikowany na początku lipca numer już wtedy śmiało mógł być brany pod uwagę w kwestii ewentualnego wakacyjnego hitu. Do tego wszystkiego tekst rapowany jest z perspektywy powrotu z letniego wojażu, co dodatkowo podbija jego wartość. Taco wywołuje u słuchaczy skrajne emocje, ale bez względu na to czy za nim przepadamy, czy też nie, trzeba przyznać, że trafił się nam utalentowany gość, który doskonale rozgrywa spektakl pod tytułem „Moja kariera”.

Tiësto feat. John Legend „Summer Nights”. Był teledysk kręcony w RPA, czas więc na Dominikanę. Kadry pojawiające się jako ozdobnik dla muzycznego tła warte są obejrzenia, ale w tym przypadku zastanawia mnie inna sprawa. Nigdy, ale to przenigdy nie sądziłem, że spodoba mi się jakikolwiek utwór spod ręki Tiësto. Do tej pory wszystkie kompozycje jego autorstwa, mówiąc kolokwialnie, latały mi koło nosa. W przypadku „Summer Nights” jest zupełnie inaczej – podoba mi się od pierwszej do ostatniej sekundy. Ale Tiësto podziękować powinien przede wszystkim Legendowi, bowiem gdyby nie jego udział w tym projekcie, zapewne nigdy nie wcisnąłbym play.

Twardowski feat. Borys Dejnarowicz „The Loneliness Of Interstellar Travel”. Polski producent zapowiada swój kolejny płytowy tytuł (tym razem tak zwany longplay). „When We Were Astronauts” ukaże się w ostatni dzień sierpnia, a utwór z gościnnym udziałem byłego wokalisty grupy The Car Is On Fire zwiastuje cały materiał. Być może kawałek ze swoim łamanym podkładem nie jest typową propozycją na wakacje, ale dziwne gusta Twardowskiego oraz moje nie podlegają tutaj żadnej dyskusji.

ZHU „Cold Blooded”. ZHU zaprezentował w tym roku bardzo udany album producencki, o czym pisałem dwa tygodnie temu w cyklu „Krótka piłka”. „Generationwhy” jak na typową płytę utrzymaną w klimacie szeroko pojętej muzyki elektronicznej posiada sporo dodatków w postaci słyszalnych instrumentów, jak chociażby gitary, fortepian i trąbka. Ta ostatnia stanowi część składową melodii „Cold Blooded”. Trzeba przyznać, że bez tych urozmaiceń album ZHU straciłby bardzo wiele, a kolejne utwory w zasadzie dość szybko przybrałyby kształt jednolitej dźwiękowej masy, w której trudno byłoby odróżnić tytuły. Jak widzicie (słyszycie!), ostatnia z prezentowanych dzisiaj piosenek również skłania się ku lżejszej stylistyce i mniej tanecznemu klimatowi. Moja wakacyjna playlista w dużej mierze nadaje się więc bardziej na chillout na leżaku niż klubowy parkiet, ale kto powiedział, że każde lato musi mieć imprezowy soundtrack?

A jakie są wasze typy na najlepsze utwory lata 2016 roku? (MAK)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.