Koniec stycznia to najlepszy czas, aby zamknąć rozdział o nazwie 2015 rok. Rozliczam się zatem ostatecznie z płytami z tamtego okresu.

Balkanscream „Street Melodies”
(2015; wydanie własne)
Rap plus muzyka bałkańska. Eksperyment, a ja boję się takich połączeń. Nie dlatego, że wolę utarte schematy lub mam zamkniętą głowę. Powód jest może i śmieszny, ale prawdziwy: boję się o proporcje łączonych gatunków. Grupa Gadabit na ubiegłorocznej płycie „Drzewa” miała z tym mały problem, z kolei rapowo-jazzowy mariaż udał się projektowi Eskaubei & Tomek Nowak Quartet. Zespół Balkanscream chociaż powołuje się na inspiracje melodiami z Bałkanów i hip-hopem, na płycie „Street Melodies” serwuje więcej tych pierwszych dźwięków. Na krążku znajdziemy dwa rapowe utwory („Arkestra”, „Finish”). Niby dobrze, że jest ich tak mało (to zdecydowanie najsłabsze elementy całej muzycznej układanki), z drugiej strony, po zapowiedziach spodziewałem się większej ilości tego typu kawałków, większej równowagi pomiędzy dwoma źródłami inspiracji. Niemniej, co by nie pisać i jak próbować się czepiać, „Street Melodies” to całkiem zgrabna porcja muzyki. W dużej mierze Balkanscream wykorzystują autorskie kompozycje, nie stroniąc jednak od posiłkowania się tradycyjnymi bałkańskimi melodiami. Oprócz standardowych instrumentów (perkusjonalia, gitara, gitara basowa, saksofon) usłyszmy także te nadające utworom bardziej orientalnego i południowo-wschodnioeuropejskego klimatu (klarnet, mandolina). Wszystko to, dla okazalszego efektu końcowego i lepszego przemówienia do młodszego słuchacza, okraszone zostaje szczyptą elektroniki. Całość okazuje się ciekawsza niż można było się tego początkowo spodziewać. Zespół 5 lutego zagra koncert w Krakowie, co będzie stanowiło doskonałą sposobność do posłuchania utworów na żywo (szczegóły).

DJ Buhh ”Wolumin VII Finalny: Hans Ximer – Uwertura”
(2015; Wielkie Joł)
Tede zgodnie z zapowiedzią jeszcze w 2015 roku oddał do dyspozycji słuchaczy darmową płytę sygnowaną ksywką swojego alter ego – didżeja Buhha. Jak zwykle zrobił to na swoich warunkach („Chcecie Buhha? To czekajcie w Sylwestra prawie do północy!”). Tym razem bez rapowych gości, ale z wokalistkami (Mantha, Seta). „Hans Ximer – Uwertura” to materiał mocno różniący się od tego, co Tede prezentował na dwóch ostatnich albumach solowych. Mniej jest trapów i auto-tune’a, więcej rapowania pełnymi zdaniami, bez rzucania na prawo i lewo hasztagami. Co nie znaczy, że nie jest świeżo. Tede rapujący tak, jak w „Klaserze” – tego nie było już dawno. Miła odmiana po takim sobie „Vanillahajs”. Warszawski raper na Buhhu znowu jest uszczypliwy, bez ogródek mówi o tym, co mu się nie podoba. Nie mogło zabraknąć zatem zaczepek lub odpowiedzi na krytykę ze strony innych osób związanych z hip-hopowym środowiskiem. Tym razem padło chociażby na Laika, Jurasa, Wujka Samo Zło i dziennikarza muzycznego Marcina Flinta. Czy słusznie? Na to odpowiedzcie sobie już sami. Teoretycznie to ostatni mixtape od didżeja Buhha, chociaż użyte w tytule słowo „Uwertura” daje przecież możliwość kontynuowania serii. Jak będzie, prędzej czy później się o tym przekonamy.

Puanecki/Nox „Gold”
(2015; Seventeen Bricks)
Dwadzieścia minut muzyki elektronicznej prosto z północy Polski… a w zasadzie prosto z emigracji, gdyż dopiero poza granicami naszego kraju przecięły się ścieżki Puaneckiego i Noxa. O genezie powstania płyty pisałem tutaj, powtarzać się nie ma sensu, teraz kilka słów o „Gold”. Przede wszystkim dobrze, że Nox przypomniał o sobie po pewnym czasie. Jest to producent z wieloma ciekawymi pomysłami na muzykę, którego talent, mam wrażenie, jeszcze nie w pełni eksplodował. Za każdym razem, kiedy słucham jego płyt, wydaje mi się, że mogłoby być lepiej, że czegoś zabrakło, że poszczególne utwory są dopracowane na dziewięćdziesiąt procent. Takie samo uczycie pojawi się po sprawdzeniu „Gold”. Minusem płyty jest jej monotonny klimat. Siedem utworów ma bardzo podobne brzmienie i nastrojowość. OK, przyjmuję do wiadomości, że taki był koncept, ale nie można wycierać sobie gęby spójnością. Taki efekt dałoby radę osiągnąć także innymi sposobami. Liczyłem po cichu, że praca w duecie wpłynie na Noxa orzeźwiająco. Spojrzenie drugiej osoby, twórczy konflikt, burza mózgów, próba postawienia na swoim – to miało pomóc poszukać w sobie kolejnych pokładów twórczości. Nie wiem ile na „Gold” pomysłów Puaneckiego, a ile Noxa, wiem natomiast, że płyta nie wywołuje u mnie „czynnika wow!”. Puenta jest zatem dwoista: albo spotkało się dwóch bardzo podobne myślących producentów, albo jeden narzucił drugiemu swoją wizję płyty. Tak czy siak – wyszło przeciętnie.

Lilu „Outro”
(2015; Pal6)
„Pozostaje mieć tylko nadzieję, że styl zaprezentowany na mixtape’ie utrzymany zostanie na zapowiadanej na ten rok solowej płycie – ponoć ostatniej w karierze raperki” – pisałem w 2013 roku przy okazji recenzowania materiału „Naturalna kolej rzeczy” nagranego z didżejem DBT. Od tamtego czasu do wydania „Outro” minęło nieco więcej niż wówczas przypuszczałem. Warto było jednak poczekać. Lilu potwierdziła, że jest lepszą raperką niż wokalistką, dlatego tym bardziej szkoda, że kończy z tym gatunkiem, ale to jej wybór, który należy uszanować. Jak wnioskować można po zawartych na płycie tekstach, raperka wyraźnie zawiodła się na swoim trwającym wiele lat związku z hip-hopem („Ja i rap byliśmy już ze sobą chwilę blisko, / czas już przyznać nasze drogi dawno się rozeszły, / jeśli czas nas łączy, to najwyżej jest to przeszły”), mając przy okazji dość ciągłego proszenia o gościnne refreny lub przysługi (utwór „Ziomy znowu”) i sprzeniewierzenia ideałów w rap grze („Ja mam inne priorytety, jest jak jest, co nie? / Zmieniać auta, ciuchu, domu i nie przestać przeć, / zmieniać świat, ale nie zmieniać się”). Dlatego też w finałowym utworze rymuje „Jestem w stanie likwidacji”, chociaż tak naprawdę ze słuchaczami żegna się już w przedostatnim tracku wymownie zatytułowanym „Kończę solo” – jednym z moich ulubionych numerów minionego roku. I najsmutniejsze nie jest nawet to, że Lilu płytą „Outro” kończy z rapem (wszak kiedyś musiało to nastąpić), ale fakt, że jedna z najciekawszych polskich hip-hopowych płyt 2015 roku zapamiętana zostanie głównie przez pryzmat utworu „Jadę dalej” i gościnnej zwrotki Wankeja.

Earl Jacob „Czuły Rambo”
(2015; Karrot Kommando)
Ładna ta płyta, naprawdę. Podoba mi się, jak Earl Jacob puszcza oczko do fanów i w „Intrze” nawiązuje do swojego wcześniejszego krążka, a później serwuje nowy, dobry materiał. Cieszy fakt, że wokalista nie próbował na siłę powielić schematów z debiutanckiego albumu. A miał ku temu przecież duże podstawy, wszak „Warto rozrabiać” było zestawem świetnych piosenek, które miało się ochotę i słuchać, i śpiewać. „Czuły Rambo” uderza w inne tony. Dzięki odpowiedzialnemu za warstwę dźwiękową producentowi o pseudonimie Mothashipp jest bardziej elektronicznie. Muzyka wchodzi w nowoczesne brzmienia (może z wyjątkiem klimatu reggae w numerze „Wiesław Mechciński”), nieco syntetyczne, może nawet momentami i oziębłe. Lirycznie, czego można było się zresztą spodziewać, materiał reprezentuje wysoki poziom. Tutaj z kolei, dla kontrastu, jest bardziej retro. Earl trzyma się pewnego wyznaczonego jeszcze na poprzednim krążku standardu, od którego wyraźnie nie chce odstępować. Singlowa „Julia” czy „Zygmuncie, tęsknię!”, chociaż wpadają w prześmiewczy ton, mają wszystko to, czego wymaga się od dobrej piosenki. Dla uważnych autor serwuje również kilka nawiązań, follow-upów do szeroko pojmowanej kultury popularnej. Są smaczki, ale i bez ich znajomości „Czuły Rambo” będzie się podobał, zapewniam.

Małe Miasta „Koń”
(2015; Alkopoligamia)
W stosunku do „Konia” mam odmienne odczucia niż większość autorów czytanych przeze mnie opinii i recenzji – podoba mi się bardziej niż debiutancki materiał Małych Miast. Nie oznacza to, że ubiegłoroczny krążek przygotowany przez moich imienników zasługuje tylko na pochwały. Po kolei, zacznijmy od plusów. Świeże spojrzenie na muzykę – to trafia do mnie w pierwszej kolejności. Najłatwiej będzie napisać, że to elektronika, jednak gdyby ktoś potrzebował dokładnych informacji, śpieszę z wyliczeniem: nu beats, trap music, experimental, nawet disco. Wszystko wymieszane we właściwych proporcjach. Do tego goście, których jest po prostu dużo. Nie wymieniam wszystkich, jednak na wyróżnienie zasługują na pewno R.A.U., Abel (to chyba żadna niespodzianka) i Paluch, a w zasadzie – przede wszystkim Paluch. Kolaboracja, której nikt się nie spodziewał, finalnie okazała się dość dobrym przykładem na to, że muzycznie porozumieć można się nawet w sytuacji, kiedy prezentuje się zupełnie odmienne style. Dlatego też trochę humorystyczne i uszczypliwe „Czarne ciuchy” wyrastają na faworyta z tej płyty. Plus także dla Wojtka Mazolewskiego za udział w utworze „Za darmo”, który pewnie dzierżyłby miano płytowego konia, gdyby nie asłuchalna zwrotka Stasiaka. A jeśli już wypłynął temat rapowania Stasiaka, gładko przechodzimy do minusów. Płyta Małych Miast nie jest na pewno majstersztykiem pod względem liryki. Holak i Gudel balansują na granicy żartu i powagi, czasami używając w swoich tekstach niezłych sucharów („burger czy banger?”), które mieszają z błyskotliwymi linijkami („startujesz od planu b, może kogoś tam poznasz”). Jednak przy tym wszystkim pamiętać trzeba, że „Koń” to też zabawa formą i konwencją, co często może wpływać na właściwy odbiór. Krążek Małych Miast to jeden z tych albumów, które albo polubisz, albo od razu odstawisz na półkę. I w sumie nie ma w tym niczego złego – taka jest przecież cała muzyka.

elQuatro „Nagrania”
(2015; elQuatro Nagrania)
Niezamierzonym było to, że tę odsłonę cyklu zdominowały płyty hip-hopowe. Na koniec tego tekstu zostawiłem sobie dwa tytuły, które miałem okazję objąć patronatem medialnym. W przypadku projektu elQuatro zrobiłem to ze względu na dwóch członków zespołu: Coka, który dał się poznać jako świetny producent (przypominam o płycie „NeWay”) oraz Furmana, którego – pomimo ganienia w recenzjach za nierówną formę na wspólnych płytach z Blinsem – szanuję za stopniowe postępy w rap fachu. I faktycznie, „Nagrania” pokazują, że wspomniani panowie nie zawodzą, stanowiąc najsilniejsze ogniwa grupy. Pozytywnie odbieram również to, co prezentuje Kaees. Nie jest on może hip-hopowym mistrzem, ale ciekawe spostrzeżenia pojawiające się w jego tekstach oraz to, w jakiej formie podaje je słuchaczom, pozwalają na użycie gestu z kciukiem skierowanym ku górze. Problem mam natomiast z Modestem, do którego nijak nie mogę się przekonać. Kiepska dykcja, przeciętne flow, wypadanie z bitu. Czasami jest tak, że w muzycznych zespołach trzyma się kogoś za zasługi lub koleżeństwo. Nie mam pojęcia czy w przypadku Modesta i elQuatro jest tak samo, niemniej jego obecność zdecydowanie obniża jakość płyty. Pięć utworów zawartych na „Nagraniach” to… miałem użyć zwrotu „uliczny rap”, ale zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno jest to faktyczne oddanie stanu rzeczy. Bo chociaż elQuatro to czterech przedstawicieli betonowej dżungli, to ich podejście do rapu wcale nie jest jednoznaczne i jednowymiarowe. Przykładem lekko ironiczny, ale pozostający jednak cały czas w schemacie kawałek o wymownym tytule „Ten rap to tylko o hajsie, furach, dziwkach i dragach”. Zresztą wszystkie utwory z „Nagrań” napisane zostały na tzw. patencie. Podoba mi się szczególnie „Banksy” (dwie pierwsze zwrotki) i bodaj najlepsze na albumie „Pryzmaty”. Props za jakość fizycznego wydania „Nagrań”. Nie pisałem o tym wcześniej, ponieważ większość dziennikarzy i blogerów zwróciła już na to uwagę w zapowiedziach płyty lub podsumowaniu minionego roku. Trzymam się zasady, że najważniejsze jest to, co na krążku CD, ale nie oszukujmy się – ładne opakowanie również ma znaczenie. Szczególnie dzisiaj, kiedy wydania albumów schodzą, mówiąc kolokwialnie, na psy.

Kto Jest Kim „Kto Jest Kim”
(2015; wydanie własne)
Kto jest kim w tarnowskim duecie Kto Jest Kim? Trochę jak w parze „dobry i zły gliniarz” – Kita jest tym bardziej wyluzowanym, Mauy przyjmuje rolę rzucającego punche i ku mojemu zaskoczeniu radzi sobie na majku znacznie lepiej od kolegi. Piszę o zaskoczeniu, bowiem do tej pory to Kita był w mojej ocenie lepszym emcee. W poczynaniach Kuby od pewnego czasu nie dostrzegam jednak progresu. Gościnne zwrotki, jakie okazjonalnie nagrywał przez ostatnie lata, nie dawały pełnego obrazu sytuacji. Płyta „Kto Jest Kim” pokazała jednak dobitnie, że flow nieco się zakurzyło (chociaż utwór „Ryzyko” można postawić jako doskonały kontrargument do tej tezy), a i do świeżości oraz błyskotliwości z „Nie do opanowania” (2008) trochę brakuje. Album zaprezentowany przez tarnowian to propozycja dla tych, którzy lubią klasyczne rapowe brzmienie. Pojawia się boom bap i to chyba największy plus materiału. Podkłady autorstwa Slide’a i Celownika bujają głową. Na ich tle – ze względu na nieco inny klimat – wyróżniają się bity do „Podróży” (oparty na samplach z instrumentów dętych), „Storytellingu” (syntetyczna, dość mroczna muzyka) oraz „One Love” (z większa ilością elektroniki). Lokalny rap mogący wpaść w ucho kilku osobom spoza rodzinnego miasta autorów. Więcej? Jeszcze nie dzisiaj.
Tym samym oficjalnie zamykam 2015 rok. W najbliższym czasie nie zamierzam już na łamach blogu wracać – w formie recenzji lub w ramach cyklu Krótka piłka – do albumów wydanych w ubiegłym roku. Owszem, było to wspaniałe muzyczne dwanaście miesięcy, ale nowy rok niesie ze sobą dużo ciekawych dźwięków, którym także trzeba poświęcić czas i miejsce. (MAK)