Dziesiątkę, jaką prezentuję poniżej, wybrać było stosunkowo łatwo. Naprawdę. Nie chodzi o to, że poziom płyt nagranych przez rodzimych wykonawców w 2015 roku był słaby. Sensowniej będzie napisać, że te dziesięć tytułów to krążki, których słuchałem najwięcej, które były mi przez ostatnie miesiące naprawdę bliskie. To albumy, po które sięgałem w chwilach radości, ale i smutku. Płyty, które towarzyszyły mi w 2015 roku, zaskarbiając sobie wcześniej mój szacunek, podziw i moją uwagę. Nie zapominam oczywiście o jakości muzycznej, która była oczywiście pierwszym i najważniejszym wyznacznikiem przy tworzeniu poniższego rankingu.
Dobrych (lub nieco więcej niż dobrych) polskich płyt na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy ukazało się o wiele więcej niż prezentowana dziesiątka, dlatego oprócz podstawowej listy prezentuję również krążki (wymieniając je z tytułu) od miejsca jedenastego do dwudziestego: 11. Dwa Sławy „Ludzie Sztosy”, 12. Lilu „Outro”, 13. Zawartko/Piasecki „Leć głosie”, 14. VNM „KLAUD N9JN”, 15. Rysy „Traveler”, 16. High Definition Quartet „Bukoliki”, 17. Wovoka „Sevastopolis”, 18. Chonabibe „Panoramy”, 19. Daniel Drumz „Untold Stories”, 20. Adam Pierończyk & Miroslav Vitous „Wings”.
1. Kucz & Klake „Kucz & Klake” (Requiem Records)
Płyta zatytułowana „Kucz & Klake” to dwanaście utworów utrzymanych w spokojnym klimacie. Ambientową i chilloutową stylistykę cechują nastrojowość (rodem z filmowego ekranu), syntetyczne brzmienia zawierające nutkę melancholii i nieco chłodne w odbiorze fragmenty przywołujące na myśl scenę skandynawską. Ta poniekąd baśniowa i oniryczna aura, do której nawiązują również zdobiące okładkę zdjęcia Agnieszki Motyki, udziela się także słuchaczowi. Spokój, szlachetność, brak niepotrzebnych ozdobników, które zakłócałyby odbiór dźwięków – to najprecyzyjniejsze hasła, jakimi określić można ten materiał. Wpasowujący się w to wszystko wokal Ujazdowskiego, stanowi jakoby kolejną fakturę dźwięku, kolejny instrument budujący muzyczny nastrój. Chociaż wszystkie piosenki posiadają anglojęzyczne teksty, tym razem muszę być wyrozumiały i odpuścić sobie ruganie wykonawcy za brak polskich słów. Przypuszczam bowiem, że nasz naszpikowany twardymi i świszczącymi zgłoskami język nie współgrałby z wyrafinowaną i lekko płynącą muzyką. [Sprawdź recenzję]
|
2. Kuba Płużek „Eleven Songs” (V-Records)
Obrazą dla mnie – jako świadomego słuchacza muzyki – był fakt wycofania płyty „Eleven Songs” ze sprzedaży po skardze złożonej przez spadkobierczynię po Andrzeju Kurylewiczu, która kwestionowała… poziom interpretacji utworu „Polskie drogi”. Ten album Kuby Płużka, jak i właśnie ta konkretna interpretacja, to rzecz, której nie nagrywa się codziennie. „Eleven Songs” to – nie boję się tego napisać – wybitne dzieło młodego, ale jakże zdolnego polskiego pianisty, które za kilkanaście lat będzie wymieniane wśród najważniejszych jazzowych krajowych płyt XXI wieku. Jestem pewien, że stałoby się tak nawet bez „pomocy” wspomnianego skandalu. Co warte zaznaczenia, „Eleven Songs” to album wypełniony wyłącznie dźwiękami fortepianu, o wiele lepszy od trochę miałkiego „First Album” (2014, V-Records) nagranego w towarzystwie perkusji, saksofonu i kontrabasu.
|
3. Eskaubei & Tomek Nowak Quartet „Będzie dobrze” (For Tune)
„Będzie dobrze” to płyta bogata w dźwięki. Młodszy słuchacz rapu, który nie zna (o zgrozo!) takich wykonawców, jak chociażby A Tribe Called Quest, Guru, DJ Vadim lub przedstawicieli sceny eksperymentalnej związanej z wytwórnią Ninja Tune (np. The Herbaliser i nasz polski Skalpel), być może poczuje się niepewnie w chwili, kiedy z głośników popłynie w kierunku jego uszu coś więcej niż schematyczny zestaw „stopa-werbel-hihat-bas”. Zaskoczyć może również brak samplowanych melodii, ale jak wyjaśnił w jednym wersie Eskaubei: „Po co mi sample, skoro jest ze mną Tomek Nowak?”. Trudno zatem w przypadku tego krążka mówić o hip-hopowych podkładach. To po prostu muzyka: skomponowana, zapisana w formie nut, przećwiczona i w końcu nagrana, podobnie jak wokal, na setkę. Doskonałym ruchem było włączenie do projektuj Krime’a. Pojawiający się w siedmiu utworach didżej swoimi skreczami przechylił brzmienie bardziej ku rapowej stylistyce. Przełamanie w ten sposób dominacji jazzu w warstwie muzycznej sprawiło, że płyta nabrała bardziej żywszego oblicza. [Sprawdź recenzję]
|
4. Ptaki „Przelot” (Transatlantyk)
Ta płyta to kolejny dowód na to, że polska muzyka z dawnych lat nigdy się nie zestarzeje i będzie inspiracją dla wielu pokoleń twórców. Duet Ptaki do stworzenia utworów na płytę „Przelot” wykorzystał ponoć ponad trzysta sampli z polskich piosenek rockowych, popowych i jazzowych. Okraszenie tego elektroniką skandynawskiej odmiany disco, brytyjskiego dubu i dubstep, a także elementami funky, trip-hopu i downtempo sprawiło, że w albumie zakochali się nie tylko nadwiślańscy miłośnicy dobrych dźwięków, ale także Europa. A do tego ta okładka!
|
5. Peter J. Birch „The Shore Up In The Sky” (Gusstaff Records/Borówka Music)
Trzecia solowa płyta Petera J. Bircha to ponownie materiał mocno zakorzeniony w tradycji folkowo-bluesowego grania rodem z Ameryki Północnej. Nie mamy co do tego wątpliwości już na starcie, kiedy w stylistyce rockabilly wita nas utwór „Wake Up Louisiana!”. Petarda! Prawdziwa petarda! Naprawdę, trudno się nie obudzić. Jeśli jednak ktoś pozostanie jeszcze w objęciach Morfeusza, to kolejne utwory na pewno sprawią, że z ochotą porzuci leżakowanie na rzecz obcowania z dobrą muzyką. „Self Identity State Of Memory” z gitarowymi riffami łączonymi z uderzeniami perkusji czerpiącej sporo z alternatywnych brzmień z przełomu lat 80. i 90. spodoba się nie tylko słuchaczom wychowanym na takiej stylistyce, ale i hipsterom szukającym melodii spoza głównego nurtu oraz koneserom dobrej muzyki. [Sprawdź recenzję]
|
6. Pablopavo/Iwanek/Praczas „Wir” (Karrot Kommando)
Słyszeliście utwór „Październikowy facet”, który został wytypowany na singiel zwiastujący album „Wir” i na tej bazie decydujecie o zakupie (bądź odpuszczeniu zakupu) płyty? Muszę was zmartwić – obraliście złą drogę. „Październikowy facet” to zdecydowanie najbardziej rozrywkowa (tak, myślę, że to odpowiednie określenie) kompozycja z tego krążka. Jeśli więc oczekujecie po albumie Pablopavo, Ani Iwanek i Praczasa tego typu zgrabnych piosenek – płyta was zawiedzie. Ten materiał jest o wiele chłodniejszy. Wiem, że często w recenzjach nadużywam słowa „melancholia”, ale tutaj będzie pasowało ono jak ulał. Skandynawski klimat albumu odczuwalny jest nie tylko dzięki muzyce autorstwa Praczasa, który jako twórca wyłamuje się z alternatywnych schematów, ale i żywym instrumentom, takim jak puzon lub klarnet basowy. Tworząca się dzięki nim przestrzeń dźwiękowa, wsparta charakterystycznym i spokojnym wokalem Pawła Sołtysa, otwiera przed słuchaczem możliwość obcowania z bardzo subtelnym dziełem (przykładem krótki, ale bardzo dobry „Ledwo żywy lis”). Cieszy mnie, że „Wir” nie został kolejną solową płytą Pablopavo. Nie, nie mam nic przeciwko warszawiakowi. To jeden z tych współczesnych artystów, których szanuję. Chodzi mi po prostu o docenienie wkładu w album Anny Iwanek. Wokalistka, która już wcześniej współpracowała z liderem Vavamuffin na zasadzie gościnnych zwrotek, teraz jaw się jako pełnoprawna partnerka w projekcie. Jej udział jest spory i nie mam na myśli tylko solowych utworów (chociażby fenomenalnego „Tu było tu stało”), ale także typowe duety („Pierwsza ulica”) lub uzupełniania partii Pablopavo na zasadzie dośpiewania lub wtrącenia („Zapadło”). Płyta, której tak naprawdę do końca jeszcze nie rozgryzłem. Być może „Wir” znudzi mi się już za tydzień, być może zostanie ze mną na długo. Dzisiaj gra i czaruje. Jutro jest nieznane.
|
7. Iza Kowalewska „Nocna zmiana” (Universal Music)
„Nocna zmiana” to płyta dla kobiet. Oczywiście również męska część odbiorców będzie czuła radość z obcowania z zaprezentowanymi piosenkami, jednak to panie w pełni zrozumieją jej przesłanie. Iza Kowalewska śpiewa bowiem o sprawach dotyczących kobiet, dotykając kwestii codzienności widzianej z perspektywy matki („Matka Polka”), tak zwanej kury domowej („Dziewczyna młoda-stara”), damy mówiącej o rozpadającym się związku („Molo”) i zranionej kochanki („Jeden dzień po miłości” z intrygującym syntetycznym podkładem). [Sprawdź recenzję]
|
8. Adam Strug „Mysz” (Universal Music)
Takie płyty nie są wydarzeniami szeroko komentowanymi. Ich premiery przechodzą zwykle bez echa, a same krążki – po roku zbierania kurzu na półkach w sklepach muzycznych – lądują ostatecznie w koszach z przecenami z nadzieją, że ktoś po nie sięgnie. I to jest podstawowy błąd dzisiejszego odbiorcy, który nastawiony jest wyłącznie na nabywanie produktów promowanych radiowymi singlami lub teledyskami mającymi milion wyświetleń. Adam Strug swoją drugą solową płytą udowadnia, że dobra muzyka obroni się sama, znajdując przy okazji drogę do świadomości muzycznych nomadów – słuchaczy, którzy nie zadowalają się serwowaną im papką, ciągle wędrują i poszukują wartych uwagi dźwięków. „Mysz” jest kolejnym przystankiem na trasie tego niekończącego się marszu. [Sprawdź recenzję]
|
9. Lilly Hates Roses „Mokotów” (Sony Music)
Jeśli „Mokotów” to koncept album, który w pełni poczuć można tylko po poznaniu klimatu warszawskiej dzielnicy, to zapewne wiele rzeczy mi umknęło. Jestem jednak pewien, że nawet bez tej tajemnej wiedzy słuchacze będą w stanie pojąć fakt, że płyta Lilly Hates Roses jest po prostu bardzo dobrym muzycznym materiałem. Nie ma się jednak czemu dziwić. Duet postawił na sprawdzoną markę, jaką bez wątpienia jest Bogdan Kondracki. Od początku słychać, że producent ten maczał palce przy tworzeniu albumu. Uważny odbiorca wyłapie tę charakterystyczną muzyczną przestrzeń, znaną chociażby z płyt Ani Dąbrowskiej czy Konrada Kucza i Gaby Kulki. Pojawia się ona także na „Mokotowie”. Kondracki pomógł duetowi przebić się przez nieco monotonną stylistykę, jaką charakteryzował się debiutancki album Lilly Hates Roses. [Sprawdź recenzję]
|
10. Stardust Memories „Tension” (Stork Tapes)
Jakiś czas temu muzycy warszawskiej grupy epką zawierającą covery utworów między innymi zespołów The White Stripes i Kasabian, oznajmili słuchaczom, iż warto mieć na nich oko. W 2015 roku pełnoprawnym studyjnym debiutem udowodnili, że nie pomylili się ci, którzy już wtedy nie szczędzili im komplementów. Składający się z jedenastu premierowych utwór album „Tension” to mieszanka muzyki bluesowej, rockowej, folkowej oraz country, którą sami zainteresowani określają mianem dark country. Terminy w muzyce, co widać chociażby na tym przykładzie, to już dawno wyłącznie kwestia segregowania płyt na sklepowych półkach. Pracownik Empiku lub Media Markt album Stardust Memories postawiłby zapewne na regale z alternatywnymi brzmieniami, co wcale nie wyklucza zainteresowania ze strony miłośników rocka, bluesa lub mrocznej psychodelii spod znaku Nicka Cave’a. [Sprawdź recenzję]
|
Uprzedzając ewentualne pytania wyjaśniam, że: 1) płyta „Mysz” nie znalazła się w zestawieniu z najlepszymi płytami z poezją, ponieważ teksty cudze stanowią pięćdziesiąt procent całego albumu (reszta jest autorstwa Adama Struga); 2) płyta „Eleven Song” nie znalazła się w zestawieniu z najlepszymi płytami z coverami, ponieważ – jak wyjaśniłem to już wcześniej – tworząc tamto zestawienie, pod uwagę brałem jedynie płyty z piosenkami (tj. melodia plus tekst), a album Kuby Płużka zawiera wyłącznie utwory instrumentalne. (MAK)