Podsumowanie 2015 roku: Najlepsze płyty koncertowe

Wczoraj koncerty, dzisiaj płyty live. Zapraszam na drugą część podsumowania 2015 roku.

Tak, płyty koncertowe to takie lizanie cukierków przez sklepową witrynę. Przynajmniej w takie słowa ubrał to kiedyś ktoś mądrzejszy ode mnie. Z jednej strony racja, z drugiej – nie do końca. Płyty live to ten rodzaj albumów, które bardzo lubię. Nie ważne czy audio, czy też wideo – obie wersję cenię za tę namiastkę występu i obcowania z artystą w formie nieco innej niż studyjna. Lubię takie płyty z jeszcze jednego powodu – w sytuacji koncertowej wykonawca często prezentuje swój repertuar odmiennie niż na standardowym krążku. Radość sprawia mi wyszukiwanie takich „wyjątków od reguły”, które czasami nawet przekonują mnie do zespołów, za którymi niespecjalnie przepadam.

Poniżej lista pięciu najlepszych płyt koncertowych, jakie ukazały się w 2015 roku. Zestawienie obejmuje zarówno albumy polskich, jak i zagranicznych wykonawców. a także wydawnictwa w formie CD (live audio), DVD (live wideo) lub połączenie obu tych wersji.

1. Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir „1976: A Space Odyssey” (Lado ABC)
Imienny album Zbigniewa Wodeckiego z 1976 roku odszedł w zapomnienie, ale liderzy krajowej sceny alternatywnej z zespołu Mitch & Mitch nie byliby sobą, gdyby nie sięgnęli właśnie po ten materiał. Zadałem sobie pytanie o to, co jest największym atutem tej płyty. Jest dobrze zagrana, skomponowana, zaaranżowana, wykonana, zaśpiewana, ale to nie to. Nie chcę być brutalny dla współczesnej muzyki, dlatego nie napiszę, że w większości przypadków jest przeciętna, mało pomysłowa lub po prostu kiepska (cholera, a jednak to napisałem). Stwierdzenie to wolę zastąpić zdaniem mówiącym, że polska muzyka powstała w okresie PRL-u jest zwyczajnie lepsza i co istotne – cały czas aktualna (zarówno brzmieniowo, jak i lirycznie). Właśnie w tym upatrywałbym największego atutu albumu.

2. Miles Davis „Miles Davis At Newport: 1955-1975. The Bootleg Series Vol. 4” (Columbia Records/Legacy)
Zestaw, który w zasadzie trudno poddawać krytyce i jakiejkolwiek ocenie. Miles Davis był geniuszem, wiedzą to wszyscy. Jego koncerty równały się ponoć z obrzędami sakralnymi religii zwanej jazzem. Moje pokolenie może tylko żałować, że nie dane było mu zobaczyć i posłuchać Mistrza na żywo. Pozostają nagrania wideo i audio zarejestrowane podczas koncertów. Taką niezwykle cenną namiastką Milesa Davisa w wersji live jest wydany w tym roku zestaw „Miles Davis At Newport”. Na ten niezwykły projekt złożyły się cztery płyty z prawie pięcioma godzinami jazzu na najwyższym poziomie. Gratką dla melomanów i koneserów będzie na pewno fakt, że zestaw ten zawiera sporo niepublikowanych dotąd fragmentów koncertów. Box ten to również przekrój dwudziestu lat działalności Davisa (między 1955 a 1975 rokiem). Doskonały przykład na rozwój talentu muzyka – od czasu jego pierwszego koncertu na Newport Jazz Festiwalu w 1955 do występu w nowojorskim Lincoln Center dwie dekady później. Zbiór tego, co w jazzie najlepsze.

3. Hey „Hey w Filharmonii. Szczecin Unplugged” (Kayax)
Tutaj wszystko ma swój typowy heyowy urok: Nosowska jest trochę stremowana i wycofana, cieszy się i dziękuje za oklaski w charakterystyczny dla siebie sposób; muzycy – na stałe wchodzący w skład grupy, goście z zespołu unplugged oraz członkowie orkiestry działającej na co dzień przy szczecińskiej filharmonii (w sumie dwadzieścia osób) – grają swoje. Aranżacje niektórych piosenek co prawda nie zaskakują (i gdyby nie instrumentalne rozwinięcia lub wstawki dęciaków pewnie zlewałyby się w całość z wersjami studyjnymi), jednak przy dobrym wykonaniu słucha się ich po prostu dobrze. [Sprawdź recenzję]

4. Jimek/Miuosh/NOSPR „2015” (Fandango Records)
Nie będę nikogo oszukiwał – Miuosh nie należy do moich ulubionych raperów, w Radzimirze Dębskim zawsze irytował mnie image. Jeśli płyta „2015” potwierdziła moje odczucia co do Pana z Katowic, tak wygląd czy ewentualny styl bycia kompozytora nie ma tutaj nic do rzeczy. Liczy się bowiem tylko muzyka, która na „2015” jest po prostu świetna. Orkiestrowe aranżacje pokazują kunszt Jimka, który nie bez przyczyny uznawany jest dzisiaj za jednego z najzdolniejszych młodych polskich kompozytorów z szansami na światową karierę (ale taką naprawdę światową i naprawdę karierę – kto wie, może nawet w stylu Abla Korzeniowskiego). Ciekawe połączenie rapu i muzyki klasycznej/poważnej, o które w pierwszej kolejności z rodzimego podwórka podejrzewalibyśmy zapewne Ostrego.

5. Cuefx Band „12 Bizarre Pieces” (Export Label)
Płyta, która niemal rzutem na taśmę wskoczyła do głównego zestawienia najlepszych koncertowych tytułów minionego roku. Kwietniowy Katowice Jazzart Festival okazał się miejscem, w którym oryginalny skład projektu Cuefx Band nie tylko przypomniał o sobie słuchaczom, ale udowodnił, że taka muzyczna współpraca ma sens. „12 Bizarre Pieces” od strony gatunkowej to mieszanka jazzu, brzmień elektronicznych, noise music oraz instrumentalnego hip-hopu. Wokalne uzupełnienie utworów przez Agnieszkę Twardoch otwiera drzwi do onirycznego świata, w którym głos – trochę niczym przewodnik – prowadzi nas przez kolejne kawałki. Jedyna rzecz jakie brakuje mi na płycie, to brak słyszalnego udziału publiczności. Reakcje ludzi na prezentowane numery, ich emocje towarzyszące poszczególnym momentom – to z pewnością doskonale wzbogaciłoby ten materiał. (MAK)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.