Recenzja: Adam Strug „Mysz”

Płyt i piosenek o miłości było już naprawdę sporo. W wyniku częstego poruszania temat ten został strywializowany i sprowadzony do poziomu wręcz niegodnego. Albumy takie jak „Mysz” pokazują jednak, że jest jeszcze nadzieja.

Adam Strug (foto: materiały prasowe)

Adam Strug to świetny tekściarz. Zaryzykuję nawet stwierdzenie: aktualnie jeden z najlepszych w Polsce. Artysta ten to również osoba, która doskonale odnajduje się w interpretacji (lub reinterpretacji) gotowych już utworów poetyckich i pieśni tradycyjnych. Płyty z grupą Kwadrofonik i Stanisławem Soyką dały temu dobry przykład, a i z solową „Myszą” jest podobnie. W przypadku nowego krążka – oprócz autorskich linijek – Strug zdecydował się na wykorzystanie tekstów m.in. Pawła Hertza, Jana Zachariasiewicza i Józefa Przerwy-Tetmajera. Dobre czucie poezji, odnajdywanie się w niej i umiejętne odczytanie tego, co zawarte pomiędzy wierszami, uruchomiły w Strugu nawet… zapędy korektorskie. W „Kominku” współczesny artysta postanowił zamienić słowo „lulek” na „blant”. Ruch, który konserwatywnej części odbiorców może się nie spodobać. Na obronę artysty zaznaczyć trzeba, że zabieg ten zupełnie nie wpływa na zrozumienie i sens śpiewanych słów. Nikt też nie powiedział, że muzyczne interpretacje poezji muszą być jej stuprocentowym odtworzeniem.

Godna uwagi jest selekcja dokonana przez Struga. Chociaż wiersze Przerwy-Tetmajera i Hertza dzieli zgoła sto lat, z łatwością znaleźć można ich wspólny mianownik. Jak w wywiadzie podkreślał sam autor, jest nim „facet po przejściach, który nie ma złudzeń co do siebie i co do świata”. Dodając do tego teksty napisane przez gospodarza, otrzymujemy swego rodzaju koncept album – historię mężczyzny, który targany jest melancholią („Nic sercu nie pomoże, tylko ten potok łez”), pragnie miłości, przeżywa swój pierwszy raz („Tej nocy nie opowiem wam, bo owej nocy… nie byłem sam”), już jako doświadczony człowiek kontempluje życie („Przy kominku z blantem stoję, puszczam w kłębach dym”), przełyka gorycz zerwanego związku („Kochać nie można, zapomnieć trudno, a w sercu moim ty”), by wreszcie zastanawiać się nad dobiegającym końca żywotem („Pędzi polem wiatr i rwie się życia przędza”).

„Mysz” to również kolejne spotkanie z poezją Bolesława Leśmiana. Po udanym albumie ze Stanisławem Soyką, muzyk sięga tym razem po jeden tekst autora „Łąki”. Wybór padł ponownie na „Różę”. Utwór na solowej płycie zaśpiewany został w bardzo podobny sposób, jak na ubiegłorocznym krążku. Obie wersje różni warstwa muzyczna, która na „Myszy” jest bardziej rozbudowana i oparta na gitarze. Nowa odsłona „Róży” jest także dłuższa od poprzedniczki. Wpływ na to mają przede wszystkim instrumentalne fragmenty pojawiające się pomiędzy zwrotkami, krótka solówka na zakończenie oraz wokalizy Struga. Trudno jednoznacznie stwierdzić, który pomysł na Leśmianowski wiersz okazał się lepszy. Zarówno Soyka, jak i Waglewski wykazali się pomysłowością i odcisnęli autorskie piętno. Wokalista dodając swój barytonowy pierwiastek uczynił piosenki kompletnymi.

Jeśli o Waglewskim mowa, wspomnieć trzeba, że oprócz przypisanej funkcji producenta muzycznego, lider Voo Voo w jednym utworze otrzymuje szansę ukazania pełnej palety talentów. Chodzi konkretnie o zamykającą krążek piosenkę „Ostatni raz”. Autorska kompozycja Struga, który oddaje na moment pałeczkę koledze, zawierająca charakterystyczną gitarę i wokal Waglewskiego, brzmi niezwykle tożsamo z repertuarem Voo Voo (odnaleźć można tutaj również mały flirt z utworem „Pierwszy raz” z wydanej trzy lata temu „Nowej płyty”), jednocześnie nie tracąc kontaktu z albumem, na którym się znajduje.

Płyta, która swój tytuł zawdzięcza poniekąd wykorzystanemu na „Myszy” wierszowi amerykańskiego poety Vachela Lindsaya, to w sumie dziesięć świetnych kompozycji. Muzyka w stu procentach napisana przez gospodarza doczekała się wykonania na naprawdę wysokim poziomie. Wspomniany wcześniej Waglewski to jedno, ale głęboki ukłon oddać należy sekcji dętej. Klarnecista Michał Żak i trębacz Szczepan Pospieszalski sprawiają, że instrumentalne rozwinięcia „Kominka”, „Niepogody”, „Przędzy” i „Pijanej” harmonizują się ze śpiewanymi tekstami, stanowiąc ich swoiste muzyczne rozwinięcie. Rytmika zawdzięczana grze Franka Parkera juniora (perkusja) i Marcina Lamcha (kontrabas) także dostarcza słuchaczowi wiele radości. W tym wypadku szczególnie wyróżnia się wyliczana już przeze mnie „Niepogoda”, ale także „Za naszym oknem” gdzie instrumenty perkusyjne ładnie współgrają z gitarowym brzmieniem i pojawiającą się w mniej więcej połowie utworu trąbką. Gdzieś w tym wszystkim umyka akordeon. Przyznać jednak trzeba, że instrument ten otrzymał mniej doniosłe partie.

Takie płyty nie są wydarzeniami szeroko komentowanymi. Ich premiery przechodzą zwykle bez echa, a same krążki – po roku zbierania kurzu na półkach w sklepach muzycznych – lądują ostatecznie w koszach z przecenami z nadzieją, że ktoś po nie sięgnie. I to jest podstawowy błąd dzisiejszego odbiorcy, który nastawiony jest wyłącznie na nabywanie produktów promowanych radiowymi singlami lub teledyskami mającymi milion wyświetleń. Adam Strug swoją drugą solową płytą udowadnia, że dobra muzyka obroni się sama, znajdując przy okazji drogę do świadomości muzycznych nomadów – słuchaczy, którzy nie zadowalają się serwowaną im papką, ciągle wędrują i poszukują wartych uwagi dźwięków. „Mysz” jest kolejnym przystankiem na trasie tego niekończącego się marszu. (MAK)

Adam Strug „Mysz”
(2015; Universal Music)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.