5. Mohipisian „Mohipisian EP” (wydanie własne)
O zespole pochodzącym z Lublina miałem okazję napisać dosłownie kilka słów przy okazji recenzowania płyty „Nowa Lubelska Muzyka”, na której Mohipisian zaprezentowali utwór „Intorelable”. Piosenka ta otwiera również wydany własnym sumptem imienny materiał formacji. Płyta ukazuje różne oblicza grupy i aż dziw człowieka bierze, że w przeciągu dwudziestu minut czwórce artystów udało się zaprezentować tyle muzycznych twarzy. Wspomniane „Intolerable” jest najbardziej chwytliwym kawałkiem w zestawieniu, „Fallin’” zwalnia i zaskakuje dobrze skrojoną balladą z gitarowymi solowymi wstawkami, które są zresztą takim charakterystycznym spoiwem dla całego materiału. „Pełne zanurzenie” – jedyny na płycie polskojęzyczny numer – otwiera się na funkowe klimaty, w których prym wiodą dźwięki trąbki (zdecydowanie najlepszy fragment całości). Ostatnie dwa kawałki – „Run” i „Hectic” – to z kolei zwrot ku Wyspom Brytyjskim i tamtejszym klimatom oraz muzyki rave. Która twarz Mohipisian jest prawdziwa? Mam nadzieję, że panowie w niedalekiej przyszłości kolejnymi produkcjami sami odpowiedzą nam na to pytanie.
|
|
4. jZAMOJSKI “Sześć EP” (SuperSoundLabel)
Kuba Zamojski utwory zawarte na płycie tytułuje biblijnymi wersetami z „Ewangelii” według św. Łukasza i Jana, „Pieśni nad Pieśniami” (których autorstwo przypisuje się królowi Salomonowi), „Księgi Rut” (części judaistycznej Tory) oraz wcześniej wspomnianej już „Apokalipsy św. Jana”. Czy to, co kryje się za warstwą muzyczną należy interpretować według tych tytułów? Na pewno jest to jedna ze ścieżek, którymi można podążać. Można, ale nie trzeba. Dla jednych wskazówki te okażą się pomocne, dla innych sama płaszczyzna dźwiękowa będzie już wystarczająca. Na „Sześć” jest bowiem czego posłuchać (cała recenzja). Płyta ukazała się pad patronatem AxunArts.
|
|
3. Black Perfume “Histeria EP” (wydanie własne)
Materiał Black Perfume nie przynosi może rewolucji w rockowej myśli producenckiej. Zespół epką udowadnia, że nie trzeba sięgać po nowatorskie rozwiązani – wystarczy zrobić coś dobrze na sprawdzonych patentach i to jest już pozytywne. Oczywiście każdy ze słuchaczy czy krytyków muzycznych oczekuje od kolejnych debiutujących wykonawców, że ci dokonają czegoś wielkiego i już na pierwszej płycie pokażą nowe kierunki w muzyce. Przykro mi, nie każdy jest Hendrixem, The Smiths czy The Velvet Underground. Poza tym mamy już 2014 rok – czy w muzyce rockowej zostało jeszcze coś do wymyślenia? Jeśli tak, to niewiele. (cała recenzja)
|
2. SoundQ „EP2” (wydanie własne)
Bałem się trochę tego materiału. Strach zakiełkował we mnie po zapoznaniu się z informacją prasową, w której przeczytałem, że „EP2″ ma być zestawem utworów niepokojących i przepełnionych lękiem. Pomyślałem, że kolejnego smutnego materiału, niczym dźwięki serwowane przez Accomplice Affair, nie zniosę. Moje obawy okazały się jednak niepotrzebne. Nie chcę przez to powiedzieć, że zespół SoundQ kłamał w zapowiedzi. Zaprezentowana w maju epka faktycznie zawiera – w porównaniu do „Cargo Planes EP” i krążka „Barbarians” (2013) – melodie nieco cięższe w odbiorze, jednak wszystko podane zostało tak, aby potencjalny słuchacz nie osiwiał podczas zapoznawania się materiałem (chociaż ten początek utworu „In a Swoon” z mrocznym głosem Kuby Kubicy faktycznie może wywoływać dreszcze). Napisać, że krakowska ekipa poczyniła progres, będzie posunięciem zbyt oczywistym. SoundQ faktycznie jednak, zmieniając nieco muzyczną stylistykę, poszerzyli horyzonty twórcze. Dalej poruszamy się wprawdzie po obszarach elektroniki, jednak synth-pop urozmaicony został przez elementy dub stepu, ambientu, mrocznego electro-popu, lekkiej elektronicznej psychodelii („Restless”), a nawet muzyki lżejszej gatunkowo (przykład utworu „Bones”, który myślę miałby szansę na zaistnienie w radio). Na epce znajdziemy w sumie cztery kompozycje – w tym jedną „stworzoną” na spółkę z Jamesem Joyce’em (chodzi o zamykający płytę numer „Ecce Puer”, którego warstwę liryczną stanowi wiersz irlandzkiego poety). Po sprawdzeniu materiału (raptem osiemnaście minut) zrozumiałem skąd to przeświadczenie twórców o niepokoju. Intensywność emocji i nałożenie na siebie wielu faktur dźwięków powodować może lekką trwogę i obawę przed tym, co za chwilę „wyskoczy” z głośnika. Sporo muzyki upchnięte zostało bowiem na małej przestrzeni czasowej. Wszystko kipi, pulsuje i buzuje. Uspokajam i zdradzam zakończenie: owszem, z głośnika coś się wyłoni, ale będzie to tylko (aż!) dobra muzyka.
|
|
1. Milcz Serce „Mota EP” (Wytwórnia Krajowa)
Nowa płyta mysłowickiego zespołu Milcz Serce ukazała się dokładnie rok i tydzień po premierze debiutanckiego krążka zatytułowanego „Nawyki/Kolizje”. Plan był taki, aby udostępnić materiał dokładnie w rocznicę, ale zostawmy to z boku. Daty nie są aż tak istotne. „Mota EP” to zestaw czterech niepublikowanych wcześniej piosenek. Jakich piosenek? Ciekawych. „Atom” promuje wszystko ładnym ruchomym obrazkiem, wwiercająca się w głowę melodią i refrenem piosenka „Folklor” pozostaje towarzyszką na cały dzień, rozpędzający się numerem „Sowa barowa” góruje nad resztą tekstem, a zamykająca wszystko tytułowa kompozycją, jako jedyna zawarta na płycie piosenka, jest dłuższa niż przyjęte za pewien standard trzy minuty. Taki swoisty zestaw singli, które spokojnie mogłyby znaleźć się na kolejnej długogrającej płycie zespołu i wieść prym pośród sześciu-ośmiu innych kompozycji. Dobra muzycznie rzecz prosto z Polski, obok której nie można przejść obojętnie.
|
Dodaj komentarz