10 NAJLEPSZYCH POLSKICH ALBUMÓW 2012 ROKU
|
10. V/A „Morowe Panny (projekt z inicjatywy Muzeum Powstania Warszawskiego)”
Wartościowa rzecz w godnej obsadzie promująca zdrowy patriotyzm. Trudna to tematyka, łatwo można wpaść w banał albo co gorsza, przesadny patos zostawiając niesmak, ale przecież ukazywanie jej z różnych perspektyw w ambitny sposób, niekiedy odbiegający od przyjętych stereotypów to nie grzech! Brawa, brawa.
|
9. Iza Lach „Off the Wire”
Dane mi było usłyszeć Izę jeszcze zanim z bagna i mułu wyciągnął ją Snoop (tak, ten Snoop), tym bardziej cieszy moją skromną osobę jej sukces, być może w przyszłości nawet ŚWIATOWY. Młoda wokalistka nie pozwoliła się przyćmić sławnemu producentowi, wyciskając z jego podkładów wszystko i jeszcze trochę. Trzymam kciuki!
|
8. Bisz „Wilk chodnikowy”
Ależ ja jestem przewidywalny do cna. Cóż, wyjątkowo ten album mną ruszył, jeden z najlepszych, które przesłuchałem… kiedykolwiek. Rzadko skupiam się na okładkach, ale w tym wypadku nawet ona to poezja, a że od liryki bydgoszczanin nie stroni wiemy po dołączonym do każdego egzemplarza tomiku własnego autorstwa. Ambitnie.
|
7. Medium „Graal”
Zaskakuje mnie ten artysta co krok. Mimo radykalnych poglądów, zupełnie sprzecznych z moimi, robi to w pozytywny sposób. Muzyka jest najmocniejszym elementem całości, bije z niej monumentalizm, hipnotyzuje, wprowadza w stan nieważkości. Treści wywołały lekkie zamieszanie, sposób ich zaserwowania również, ale jak mawiał Hirek W. „I tak wygrał..”, no wiecie.
|
6. Łąki Łan „Armanda”
Co w trawie piszczy tym razem? Owady nam zafundowały anologowo-funkowo-przestrzenny odlot. Godne tupania, dreptania, bujania odwłokiem i przeróżnych nieskoordynowanych ruchów. Ta łąka pachnie „zachodem”, potężną dawką energii witalnej i radości. Nieoficjalnie jestem fanem dość długo, oficjalnie od teraz.
|
5. V/A „Niewidzialna Nerka”
Wspomnienia wracają niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a głos pokolenia nareszcie brzmi dokładnie jak sobie to wymarzyłem. Cudowny hołd dla wielkomiejskiej muzyka sprzed prawie dwudziestu lat i jej filarów, ludzi, którzy ją wychowali w Polsce, a wraz z nią mnie. Uroniłem łezkę. Wszystkie egzemplarze zostały wyprzedane, gratka dla kolekcjonerów.
|
4. Ras & DJ Tort „MAUi WOWiE EP”
Gdyby to była seria „10 utworów, które zawsze mam w iPodzie”, przynajmniej połowa byłoby z tego projektu. Mało ważne, że momentami nie doszlifowany, że cut w refrenie „nie siedzi”, skoro czuć słoneczny VIBE. Ważne słówko, powtórzę – VIBE, bo niesie za sobą znaczenie nie do pojęcia dla połowy rodzimej sceny hip-hopowej. Także no offence, but…
|
3. Daniel Drumz „Sleepless State Of Mind EP”
Tego Pana chyba nie muszę nikomu przedstawiać? Moja druga propozycja, a zarazem druga epka Daniela wydana w końcu po dwóch lata na ślicznej dwunastce. Dużo syntezatorów, niskiego basu i futurystycznych wizji, czyli wszystkiego czego aktualnie potrzebuję. Totalne oderwanie od rzeczywistości.
|
2. Dwa Sławy „Nie wiem, nie orientuję się”
Wyciąg z ironii i dwuznaczności w najczystszej postaci podany jak na tacy pod sam nos słuchacza. Wulgarnie, bezpośrednio, nareszcie w legalnym obiegu. Zaskakujący obrót spraw, ale na dziś dzień nie wiem, nie orientuje się, czy słucham jeszcze Dwóch Sławów, czy już Dwóch Sław – parafrazując chłopaków z ich wcześniejszego mixtapu.
|
1. Mela Koteluk „Spadochron”
Rześki powiew w jungli zwanej przemysłem muzycznym. Tajemniczość przeplata się z banałami, chwytliwość z jazzowym pazurem tworząc zgrabną całość, która wpadnie w ucho znawcy tematu równie szybko jak mojej mamy krzątającej się w kuchni. PS Za „Nie bądź dźwiękoszczelny” składam pokłony do kostek.
|
10 NAJLEPSZYCH ZAGRANICZNYCH ALBUMÓW 2012 ROKU
|
10. Dwele „Greater Than One”
Ostatnia z zagranicznych propozycji, choć w żadnym wypadku nie najgorsza. Być może oczekiwałem czegoś jeszcze świeższego, być może… ale to i tak najwyższa półka, jakość sama w sobie. Stary wyjadacz, a jego albumy bierze się w ciemno. Niema to tamto. Puszczam „Obey” i płynę. Nieoceniona przyjemność.
|
9. JMSN „Priscilla”
Wizualizacja autodestrukcyjnych myśli pojawia się w każdym z teledysków reprezentanta Detroit. Depresyjny, emanujący nieszczęściem, ale tak jak lubię. Bez tandety chwytającej za serce z urzędu i brania słuchacza pod włos. Z drugiej strony sentyment do dokonań The Weeknd też zrobił swoje.
|
8. The Movement „One More Night”
Bardzo blisko mi do rzeczy granych przez panów z tego sympatycznego bandu, a zresztą czy byłbym sobą omijając takie perełki? Synteza wszystkiego najsmaczniejszego w szeroko pojętej alternatywie z przewagą pozytywnych wibracji. Przeciwwaga dla szarugi za oknem i tej jeszcze większej w nas samych. Słonecznie.
|
7. Frank Ocean „channel ORANGE”
Oficjalny debiut Franka, być może nie przyciąga okładką wyjętą wprost z reklamy znanej sieci telefonii komórkowej, ale zaskakuje nowoczesnym, niestandardowym brzmieniem. Z początku nudnawy, wręcz smętny, w mojej głowie przeobraził się w misterną mozaikę ciekawych pomysłów połączonych dojrzałością w głosie i tekstach.
|
6. Macklemore & Ryan Lewis „The Heist”
Tak świadomej muzyki i autentych linijek ze świecą szukać, prawdziwa igła w stogu wszechogarniającego chłamu. Piszę „muzyki” bo szufladkowanie dokonań obu panów byłoby wielce nieprzyzwoite w stosunku do ich kreatywności. Chcąc nie chcąc, pozamiatał ten materiał przebrzydle.
|
5. Dark Time Sunshine „ANX”
Podesłane przez serdecznego kolegę Dziuna, pozdrawiam. Nawet momentami drewniane, do cna trueschoolowe flow nie odrzuca kiedy jest wsparte dźwiękami wyjętymi z odległej galaktyki. Albo zatrzymałem się w czasoprzestrzeni, albo już mało kto produkuje jak zrobił to Zavala, majstersztyk.
|
4. Joey BADA$$ „1999”
Drugi z kolei mixtape w tym subiektywnym zestawieniu. Biłem się z myślami: Kendrick czy Big K.R.I.T, gdy nagle na bezczelnego jakiś 17-letni nowojorczyk wyważył mi drzwi bez pardonu i zaciągnął w podróż po najciemniejszych zakamarkach swojej wyobraźni. Młodzik, a zbierałem szczękę z podłogi długo po pierwszym odsłuchu.
|
3. Wiz Khalifa „Taylor Allderdice”
Zdecydowania tańsze niż wizyta u terapeuty, ba(!), w Stanach takie materiały puszczają dla słuchaczy za darmo, a nic tylko wyciągnąć się na leżance w najwygodniejszej pozycji i lecieć. Powrót do klimatów z pierwszych płyt, czyli jakieś dwanaście milionów dolców temu. Wyborne.
|
2. C2C „Down The Road EP”
Zawsze chciałem stanąć za deckami i wiecie, to zwykle smutne, ale w tym wypadku z wielka przyjemnością słucham, jak moje własne marzenia spełniają się komuś innemu… do tego w tym stylu. Urywa głowę, także pół godziny muzyki, gwałcę reppeat i tak od premiery.
|
1. Lee Fields & The Expressions „Faithful Man”
Smaczny kąsek, acz w trochę poddziadziałym stylu. Ciarki obecne, to znaczy, że mój ukochany retro soul wreszcie żyje i ma się dobrze, co więcej – aż kipi od emocji i ekspresji. Piękna sprawa, cytując klasyka – What More Can I Say?
|