Solowa płyta Pawła Kukiza jeszcze przed premierą wywołuje spore kontrowersje. Czy właściwie jest się o co kłócić? Czy tematy patriotyczno-społeczne przysłaniają muzykę, o którą przecież tutaj chodzi? Zapraszam do sprawdzenia recenzji albumu zatytułowanego „Siła i honor”.
Paweł Kukiz nie znajdował się nigdy w kręgu mojego muzycznego zainteresowania. Ani piosenki przez niego śpiewane, ani to, co reprezentował swoją osobą poza sceną nie przyciągało mnie jak przysłowiowy magnes. Nie neguję tego, że w określonym czasie był na polskiej scenie postacią znaczącą, a jego płyta z Borysewiczem zdecydowanie wychodzi ponad poziom rodzimych wydawnictw ostatnich kilku lat. Wydarzenia jakie miały miejsce w sierpniu tego roku sprawiły, że ponownie o wokaliście zespołu Piersi zrobiło się głośno. Jak głosi znane porzekadło „szum rodzi hałas”. Tak jest właśnie w tej sytuacji, kiedy temat płyty, która nie otrzymała patronatu żadnego znaczącego medium w kraju (a więc tym samym, teoretycznie, pozbawiona została promocji już na starcie), nie schodzi z ust prawie wszystkich. Cel zatem został osiągnięty – o krążku dyskusja trwa w najlepsze, chociaż tak naprawdę mało kto mógł „Siły i honoru” posłuchać (premiera przewidziana jest na pierwszy tydzień września). Szczęście w nieszczęściu – z płytą miałem okazję zapoznać się już teraz, co w skrócie relacjonuję poniżej, z premedytacją pomijając jej każdy polityczny kontekst.

Paweł Kukiz
Kukiz zapowiedział, że solowy projekt będzie czymś w rodzaju osobistego komentarza do historii Polski począwszy od przedednia II wojny światowej. „Siła i honor” jest więc płytą na wskroś przesiąkniętą polskością i tematyką nadwiślańskiego kraju. Nie dziwi więc fakt, że całość zaczyna się (nie licząc kilkusekundowego „Intra”) od góralskiej, bo jakże by inaczej!, przyśpiewki „Tu moja góra”. Szybko jednak sielankowe słowa „tu moja góra jest i moja swoboda” zmieniają ton na agresywniejszy. Góra nie jest już „moja”, a „swoboda” przeistacza się w „niewolę”. Kolejny numer, o dość prowokacyjnym tytule „Heil Sztajnbach”, poprzedza fragment przemówienia Adolfa Hitlera i traktuje o wrześniowych wydarzeniach z 1939 roku. Tematyka wojenna kontynuowana jest jeszcze w kilku kolejnych utworach (chociażby w „17 września” z ciekawym pomysłem na przedstawienie w tekście określonej historii z perspektywy nie Polaka, ale agresora).
Paweł Kukiz na swojej solowej płycie sięga także po utwory znane już dobrze z repertuaru innych artystów. Mam tutaj na myśli oczywiście „Obławę” wykonywaną przez Jacka Kaczmarskiego (cover mocno punkowy, chyba najciekawszy punkt całej płyty) oraz „Ratujcie nasze dusze” Włodzimierza Wysockiego. Kukiz, podobnie jak urodziny w Moskwie poeta, ochrypłym głosem wyśpiewuje kolejne wersy pieśni, a słyszalny w tle akordeon przywodzi na myśl wojenny czas.
Swojej patriotycznej lekcji Kukiz nie kończy jednak z chwilą zaprzestania walk. Historyczna muzyczna pogadanka trwa w najlepsze i zahacza także o czasy powojenne oraz tzw. komunizmu („Twoje słowo”, „Homo politicus”).
Bez względu na to, czy Kukiza lubicie, czy też nie – „Siła i honor” jest, bez dwóch zdań, płytą ciekawą muzycznie, mającą siłę medialną i prowokującą słuchacza. Jest też płytą specyficzną, która przez pewne środowiska będzie wychwalana, przez inne ganiona i wykpiwana. Prawda, jak to w życiu bywa, leży gdzieś pośrodku. Ten album jest krzykiem człowieka, który próbuje zwrócić uwagę na pewną oczywistą kwestię, o której jednak powiedziano już tyle, że kolejne powtarzanie się w tym temacie tylko zniechęca do jego eksplorowania. I to jest chyba ten największy szkopuł, o który spierać będziemy się niestety jeszcze długo. (Mateusz „Axun” Kołodziej)
![]()
Kukiz „Siła i honor” |
![]() |