1 sierpnia na Stadionie Narodowym w Warszawie odbył się koncert Madonny. Wokalistka, która wystąpiła w Polsce drugi raz, podczas środowego show promowała swój tegoroczny album zatytułowany „M.D.N.A.”. Zapraszam do sprawdzenia relacji.
Słowem wstępu: nie mam zamiaru pisać tutaj o prawie godzinnym opóźnieniu, ponieważ takie rzeczy w przypadku takich gwiazd trzeba brać pod uwagę (tylko największy głupiec mógł się łudzić, że koncert rozpocznie się o wyznaczonym czasie; gwizdy tylko zepsuły bardzo dobrą atmosferę oczekiwania). Nie napiszę także nic o frekwencji, ponieważ ta, wbrew pozorom, była dość spora, a wszyscy piszący o „prawie pustej płycie” powinni upewnić się, czy faktycznie byli na tym samym koncercie. Trudno będzie mi orzec, czy nagłośnienie faktycznie było tak fatalne, jak twierdzą niektórzy, ponieważ w miejscu, z którego ja oglądałem koncert z dźwiękiem wszystko było w najlepszym porządku. O tym wszystkim przeczytacie w relacjach na innych portalach. Ja swoje wrażenia z koncertu prezentuję poniżej, z perspektywy dwóch dni i… po odespaniu ponad trzydziestu godzin bez snu.
* * * * *
Warszawa 1 sierpnia 2012 roku miała swoją „godzinę W” oraz „godzinę M”. Ta druga wybiła dwadzieścia minut po 22. – w momencie rozpoczęcia drugiego w historii koncertu Madonny w Polsce. Wcześniej, jako support, prawie godzinny set zaprezentował didżej Paul Oakenfold.
Osobiście bardzo podobało mi się to, że Madonna w ramach aktualnej trasy postanowiła nie odcinać kuponów. Artystka, który w zanadrzu ma przynajmniej piętnaście-dwadzieścia piosenek ogólnie uznawanych za przeboje, zdecydowała się promować wyłącznie ostatni album „M.D.N.A.”. Owszem, miło było usłyszeć na żywo „Candy Shop”, nieśmiertelne „Vogue”, w trakcie którego scena zamieniła się w wybieg mody, czy „Revolver” z gościnnym udziałem Lil Wayne’a (jego postać pojawiła się na telebimie), jednak to nowe piosenki, które w warunkach domowych brzmiały bardzo przeciętnie, stanowiły najmocniejsze punkty programu. Świetne, rozpoczynające cały koncert w dość mistycznej scenerii „Girl Gone Wild”, „Gang Bang”, w trakcie którego Material Girl z zimną krwią i szyderczym uśmieszkiem zabija każdego, kto staje jej na drodze, ostatni singiel „Turn Up the Radio” poprzedzony krótkim miksem złożonym z największych przebojów wokalistki, nagrodzone Złotym Globem „Masterpiece” (osobiście mój ulubiony fragment całego show), wesołe „Give Me All Your Luvin’”, w trakcie którego Madonna wciela się w cheerleaderkę i „I’m Addicted” oraz „I’m a Sinner”, które otwierały ostatnią część muzycznego spektaklu.
Starsze numery, o ile się pojawiły, często grane były w nowych wersjach lub remiksach. Najbardziej zmianie uległ utwór „Like a Virgin”, który z frywolnej piosenki pop sprzed lat przearanżowany został w ściskającą za gardło, osobistą balladę-wyznanie. Całość muzycznego spektaklu, który potrwał niecałe dwie godziny, uzupełniona została m.in. przez „Papa Don’t Preach”, „Like a Prayer” i „Celebration”. Dodatkowo, podczas jednego ze starszych kawałków, „Open Your Heart”, publiczność zgromadzona najbliżej sceny, dosłownie otworzyła swoje, przygotowane wcześniej, białe papierowe serca z napisem „LUV”. Akcja zorganizowana przez oficjalny polski fan klub artystki była kontynuacją wydarzenia, które miało miejsce w trakcie pierwszego koncertu Madonny w Warszawie w 2009 roku. Wokalistka w rewanżu podziękowała za miły gest i wyraziła szacunek dla tych, którzy zdecydowali się przybyć tego dnia na jej występ. Koncertowi dodatkowego wymiaru nadały (jak to zwykle w przypadku występów Madonny bywa) choreografia, świetne kostiumy, multimedialne prezentacje wyświetlane na telebimie oraz pomysłowa scena zwieńczona trójkątnym wybiegiem, którego pusta przestrzeń w środku udostępniona został dla publiczności. Szczęśliwcy, którzy w wyniku losowania znaleźli się w samym centrum wydarzeń, zapamiętają ten dzień zapewne do końca swojego życia.
Jeśli wierzyć Biblii, Bóg jakiś czas temu pomieszał języki, by utrudnić ludziom komunikację. Na środowym koncercie nie była to jednak żadna bariera. W Warszawie, obok Polaków, bawiła się także spora grupa Litwinów, Ukraińców, a także goście z deszczowej Wielkiej Brytanii, słonecznych Włoch i – uwaga – Argentyny! Wszyscy, bez względu na pochodzenie, kolor skóry, wiarę i kulturę swojego kraju, porozumiewali się bez najmniejszych problemów. Tolerancja, wzajemny szacunek i radość dla życia i z życia, czyli cechy, których brak najbardziej zagorzałym przeciwnikom środowego koncertu, dało wyczuć się już pod stadionem, przed którym od wczesnych godzin koczowali najwierniejsi fani Madonny. Godna pochwały była także reakcja publiki na wyemitowany przed koncertem specjalny film poświęcony Powstaniu Warszawskiemu. Brawa na Stadionie Narodowym na pewno przebiły w swym wyrazie chamskie zachowanie niektórych osób podczas głównych uroczystości, jakie tego dnia miały miejsce w stolicy.
Wierzcie lub nie – Madonna swoim koncertem potwierdziła status Królowej Muzyki Pop. Obyło się tym razem bez charakterystycznego tronu i królewskich insygniów. Piosenkarka postawiła na swoją osobę, autentyczność i brak playbacku, czym kolejny raz zaskarbiła sobie uznanie w oczach muzycznych poddanych, którzy w pełni zasłużyli na kolejną wizytę. Oby jak najszybciej. (Mateusz „Axun” Kołodziej)
Dodaj komentarz