Madonna – MDNA (2CD)

Kiedyś było tak, że Madonna czarowała singlami, by później całe płyty uzupełniać słabszymi numerami. Teraz, po dwóch przeciętnych piosenkach, Królowa Muzyki Pop oddaje w nasze ręce całkiem przyzwoity album.

Jak ma się pożegnać? Jak ma zrezygnować z tego wszystkiego? – pytał kilka lat temu montażysta teledysków Madonny, Dustin Robertson. Sama piosenkarka, jak widać, nie potrafi poradzić sobie bez muzyki, więc serwuje nam kolejną, dwunastą już, solową płytę zatytułowaną „MDNA”.

Madonna (foto: Ronald Woan/Wikimedia Commons)

Tegoroczny album Madonny nie jest dziełem jej życia, ale przeciwnicy wokalistki również nie będą mieć wesołych min. Płyta nie jest, jak wielu mogłoby się tego spodziewać po dwóch singlach („Give Me All Your Luvin'”, „Girl Gone Wild”), przysłowiowym gwoździem do trumny.

Po nieudanych przygodach z politykowaniem, wokalistka postanowiła płytą „Confessions on a Dance Floor” (2005) wrócić na klubowy parkiet. Premierowym albumem ponownie daje nam jasno do zrozumienia: Chcę tańczyć, a wy tańczcie razem ze mną! Madonna doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich wokalnych braków. Razem z producentami (m.in. Williamem Orbitem odpowiedzialnym za sukces płyty „Ray of Light” oraz paryskim didżejem Martinem Solveigem) postarała się, by nie powtórzyć błędów z przeszłości. Jej głos, wzorem wspomnianej już „Confessions on a Dance Floor”, w części utworów został spłaszczony do kolejnej muzycznej faktury. Z takim rozwiązaniem do czynienia mamy głównie w typowo tanecznych, dyskotekowych numerach, jak „Turn Up the Radio”, „Superstar”, „Some Girls”, rozpoczynającym krążek „Girl Gone Wild”, „I’m Addicted”, czy prowokującym „Gang Bang”. Później „MDNA” trochę zwalnia i poważnieje. „Love Spent”, „Falling Free” i „Masterpiece” (utwór nagrodzony Złotym Globem) dają odsapnąć po dość energicznym, momentami ciemnym, niepokojącym i narkotyczno-klubowym początku.

To oczywiście nie wszystko. Wersja deluxe zawiera jeszcze drugi dysk z pięcioma dodatkowymi utworami. Szczerze jednak odradzam zakup tej wersji „MDNA” z bardzo prostego powodu: nie warto płacić za coś, czego nie będziecie słuchać. Na drugiej płycie warta uwagi jest jedna piosenka – konkretnie „I F**ked Up”, którą, jak można wywnioskować z tekstu, Madonna rozlicza się z małżeństwa z Guyem Ritchiem. Resztę, z remiksem „Give Me All Your Luvin'” na czele, który przewinął się jeszcze przed premierą chociażby na Youtube, spokojnie można odpuścić.

Problem tej płyty może być to, że jest niczym zbiór utworów z różnych okresów działalności wokalistki. Niby wszystko jest nowe, ale jakby już kiedyś słyszane. Muzyka, jaką tworzy Madonna, może się więc podobać albo i nie, ale nikt nie może podważać jej wartości: dobrej produkcji, ponadczasowości, przebojowości i dostosowania się do warunków panujących na rynku. Dlatego właśnie piosenkarka, nieprzerwanie od tylu lat, jest tak atrakcyjna dla słuchaczy na całym świecie. I chociaż „MDNA” nie jest jej najlepszą płytą (ba! nie jest nawet średniakiem), to o oddaniu królewskich insygniów mowy być nie może. Wszak, jak stwierdziła w „I Don’t Give A” Nicki Minaj: There’s only one queen, and that’s Madonna, bitch! (Mateusz „Axun” Kołodziej)

Madonna „MDNA”
(2012; Interscope Rec.)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.