Na początku października do sprzedaży trafiła solowa płyta Marka Dyjaka. „Moje fado” to swoisty przełom w jego karierze, bowiem album wydany został po podpisaniu kontraktu fonograficznego.
Marek Dyjak, jako postać z tzw. drugiego obiegu muzycznego, zebrał wokół swojej osoby i twórczości spore grono fanów. Przez kilka lat działalności scenicznej dał poznać się jako bezkompromisowy artysta o charakterystycznym wokalu (brzmieniowo podobnym do Adama Nowaka z grupy Rad Dwa Trzy, ale o wiele mocniejszym i bardziej emocjonalnym), którego płyty, pomimo że wydawane na własną rękę, znajdowały zainteresowanie popularnych krajowych czasopism. „Moje fado” to jednak album przełomowy w historii Dyjaka. Dlaczego? Bo chociaż nie pierwszy w jego dorobku, to pierwszy wydany po podpisaniu kontraktu fonograficznego.

Marek Dyjak (foto: Katarzyna Kifert/marekdyjak.com)
O samym Marku Dyjaku pisać dużo nie będę, bo historia tego hydraulika, który swoje w życiu przeszedł (czy to na życzenie własne, czy też z powodu przeciwności losu – pozostawiam pod ocenę innych), albo jest wam znana, albo poznacie ją sami, czytając chociażby notkę biograficzną na oficjalnej stronie wokalisty. Ja napiszę tylko, że Dyjak na pewno nie jest ani polskim Tomem Waitsem (jak lubią nazywać go fani), ani rodzimym Włodzimierzem Wysockim, do którego z kolei przychyla się sam wokalista. Dyjak jest po prostu Dyjakiem – polskim artystą, który porusza neurony słuchaczy, powodując, że emocje wyzwalają się same. „Moje fado”, czyli jedenaście piosenek o miłości, relacjach damsko-męskich, przemijaniu i życiu, nie jest na pewno płytą radosną. Dużo tu zadumy, refleksji oraz smutku, a ten, jak wiadomo, trzeba sobie dawkować. Nie zdziwi mnie więc to, jeśli część z was odrzuci krążek i będzie miało opory przed powtórnym słuchanie. Przełamcie się jednak i wciśnijcie play raz jeszcze, bo teksty i muzyka – czasami autorstwa samego gospodarza, czasami autorstwa innych- zasługują na uwagę.
„Nie chcę już opowiadać o wódce” deklarował w jednym z wywiadów prasowych Dyjak. Temat ten ewidentnie męczy go i nuży. Przeżył swoje, pewnie i odpokutował. Muzyka i jego sceniczna działalność mogą być swego rodzaju terapią. Bo „Moje fado”, jak zaznacza sam autor, jest płytą trochę wczorajszą, trochę dzisiejszą i trochę jutrzejszą – dobrą do przemyśleń, na trzeźwo i na kacu.
I szkoda tylko, że na album ten składają się – z wyjątkiem zamykającego „Z ruchu moich ust” oraz coveru „Tej ostatniej niedzieli” – same kompozycje znane już z wcześniejszych płyt Dyjaka, przez co krążek w rezultacie okazuje się być czymś na miarę materiału „the best of”, niż kolejną, solową płytą wokalisty.
Sama forma wydania płyty również na duży plus. Jak zwykle w przypadku Agory dostajemy album w formie książki w grubej okładce. Stylowo, z wdziękiem – zupełnie jak to, co znajdziemy na krążku. (Mateusz „Axun” Kołodziej)

Marek Dyjak „Moje fado”
(2011; Agora)
słyszałam o nim. po pozytywnej recenzji będę musiała sprawdzić płyte
PolubieniePolubienie
Słyszałem Go, muszę kupić płytę.
PolubieniePolubienie