Co roku schemat jest ten sam: pod koniec roku wszyscy muzyczni maniacy, recenzenci, dziennikarze i tacy inni biorą się za podsumowywanie ubiegłych miesięcy. To na AxunArts mamy już za sobą (i to z świetnym rezultatem, moim skromnym zdaniem), teraz więc koleją rzeczy przewidujemy (bądź próbujemy przewidzieć), co spotka nas w muzycznym roku 2011. Zazwyczaj moje przewidywania się sprawdzają, więc kto wie, ryzykuję i próbuję wyczarować coś odnośnie obecnego roku.
Po pierwsze, i najważniejsze: w roku 2011 powracamy do słuchania całych albumów. Zeszłoroczni Arcade Fire pokazali, iż można powrócić do nagrywania albumów doskonałych, z których aż nie chce się słuchać pojedynczych piosenek. Precz formacie mp3 (tak, też jestem od niego po części uzależniona) na rzecz wspaniałego krążka CD, a jeśli macie stare gramofony po rodzicach, to odkurzcie je koniecznie. Rok 2011 będzie rokiem analogów, na co już od dawna się zanosi – coraz więcej wykonawców wydając płytę, udostępnia też jej wariant na czarnym krążku. Co za tym wszystkim idzie, będziemy spotykać się z wielkimi singlami, i to one sprawią, że sięgniemy po dane płyty, aczkolwiek wreszcie będziemy słuchać albumów w całości, przy pomocy analogów i porządnych słuchawek (bądź uszu) doceniać każdy najmniejszy dźwięk i niuans. Wśród artystów wszyscy wychwalają potęgę gramofonów, choć Damon Albarn zaś zakochuje się w IPadzie… Ale jemu wybaczamy wszystko.

Jeśli mowa o albumach, to święta trójca jest jedna: Radiohead, Blur i Coldplay. Pierwsi z wymienionych ostatni album wydali już cztery lata temu („In Rainbows”, 2007 r.), umieszczając go za darmo do ściągnięcia w sieci. Jestem jak najbardziej za, bo myślę, że wszyscy wiemy, jak drogie potrafią być oryginalne płyty. Więc czekam na ich najnowszy krążek, ponoć już na pewno w tym roku ma być wydany. A wiem, że to z pewnością będzie album genialny – od czasu „Kid A” z roku 2000 ta grupa nie nagrała złego albumu, przynajmniej w mojej subiektywnej opinii. Ich płyty zawsze czarują, zaskakują, wciągają, urzekają. Wobec tego mogliby wydać już ten najnowszy album, bo już niedługo „Kid A” na przemian z „Hail to the Thief” będę znać lepiej od nich.

Grupa Blur
Panowie z Blur też mogliby się zabrać za robotę. Od czasu ich reaktywacji w 2009 roku jedyne, co nowego dostaliśmy, to singiel „Fool’s Day”, a wypowiedziom muzyków odnośnie o ich studyjnej współpracy nie ma końca. Ja wiem, że Damon Albarn jest pracoholikiem, ale miło by było z jego strony, gdyby raczył na chwilę skupić się na Blur, bo szkoda, żeby znowu się marnowali. Więc do roboty! Bo jeżeli ten album w 2011 roku wyjdzie, to będzie hit, a poza tym, kto wie – może najlepsze ich dzieło od czadów „Blur” z 1997? Oby.
Za to inni Brytyjczycy już wzięli się do roboty i to ponoć z boskim Brian Eno. Mowa tu o Coldplay oczywiście. Co wyjdzie z tej współpracy tym razem? „Viva la Vida…” zrewolucjonizował brzmienie i wizerunek zespołu, więc sama nie wiem, jak będzie brzmieć ten album. Wrócą do wcześniejszego stylu, pozostaną przy obecnym, czy może jeszcze coś innego? Z trojga złego wszystko dobre, aczkolwiek opcja trzecia byłaby chyba najlepsza. Współcześni The Beatles? No nie wiem…
Czas na tych mniej sławnych, czyli niedawnych debiutantów, z jedną płytą na koncie, a drugą przed sobą. Czekamy na nowe krążki Florence & the Machine, której „Lungs” objawił nam jedną z najlepszych wokalistek minionej dekady. Choć sam album miewał miejsca genialne (głównie singlowe numery), bez paru utworów śmiało mógłby bić się o miano najlepszego debiutu ostatnich lat. Mam nadzieję, że Florence nauczyła się czegoś na błędach i uniknie słabych, przesłodzonych, nudnych numerów na nowym albumie, o ile go już nagra. Jak na razie, niedawno, dostaliśmy reedycję debiutu, „Between Two Lungs” napakowaną dodatkami, które w mojej ocenie czasami naprawdę były bardziej efektowne niż część utworów z „Lungs”. Co z nią będzie, zobaczymy. Ja życzę jej jak najlepiej, ponieważ jest genialna.

Ting Tings
Następni w kolejce są White Lies i Ting Tings. Obie grupy debiuty mają już za sobą (te w przeciwieństwie do Flo bez żadnych zbędnych wypełniaczy) i obie wydają albumy w styczniu. Mam nadzieję, że zdadzą egzamin drugiej płyty, choć jak na razie singiel White Lies „Bigger then Us” nie mruga radośnie.
Co teraz będzie modne? Kiedy elektronikę odkurzono już jakiś czas temu, szokująca jest Lady Gaga, a po niegdyś genialnej Amy Winehouse ani śladu? Kto zawojuje muzycznym światem? Czy wreszcie pojawi się jakiś wybitny artysta? Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami ery zespołów – nie ma w tym nic złego, ale wszystkie wybitne zespoły miały liderów, a tego brak współczesnym bandom. Bo kto jest liderem chociażby w rodzinnym Kings of Leon? Tak więc czekamy na kogoś, kto swoją charyzmą i talentem rozwali nas na łopatki, będzie otoczony aurą mroku (bo tacy tworzą najlepszą muzykę), ale nie popełni samobójstwa w wieku 27 lat. Osobnika, który przebije się w erze, gdzie każdy może być gwiazdą i muzykiem. Może się doczekamy, kto wie. Tego życzę sobie i wam.
* * * * *
Tak Coldplay to jest to! Czekam of course na nowy CD i wersje live, która porwie me serce ( to juz niebawem w lipcu o ile nic Nam nie przeszkodzi ) . :)
PolubieniePolubienie
Podobało mi się jak Chromeo w ulicznej sondzie wyśmiało gościa, który przyznał się, że lubi Coldplay.
PolubieniePolubienie