Niecałe dwa tygodnie temu, 17 kwietnia, po trzech latach przerwy z premierowymi nagraniami powrócił Mezo – człowiek, którego przedstawiać Wam raczej nie muszę, muzyk przez wielu znienawidzony, przez innych lubiany. Come back nietypowy, bowiem od razu z dwiema płytami. Jak wyszło? Sprawdźmy już teraz.
W stosunku do Jacka Majera (bo tak właśnie nazywa się Mezo) ludzie od zawsze mieli jakieś „ale”. Ci, którzy żyli bliżej środowiska hip-hopowego, wytykali mu kontakty ze świadkiem popowym i pójście w komercyjne klimaty. Mieli w tym trochę racji, bowiem jak można było mówić o sobie „jestem raperem”, nagrywając przy tym takie utworu jak „Sacrum” czy „Ważne”?
Mezo znalazł więc sposób, by wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Powracając z nowym, pierwszym od 2006 roku, materiałem, wydał od razu dwie płyty – jedną tzw. popową, drugą bardziej rapową. Wyszło troszkę śmiesznie i chyba nie na korzyść słuchaczy i samego zainteresowanego. Spokojnie można było bowiem wyselekcjonować 12-13 utworów z tych, jakie znalazły się na „Słowo ma moc” i „Herezjach”, i stworzyć niezły popowy album z elementami rapu – czyli de facto taki krążek, do jakiego przyzwyczaił nas już poznaniak.

Mezo – „Herezje”
Jednak nakładem My Music Records ukazały się dwie płyty i to na nich trzeba się teraz skupić. Na pierwszy ogień postanowiłem wziąć materiał bardziej rapowy, a więc „Herezje”.
Całość zaczyna się od intra (inwokacji do mikrofonu?), zatytułowanego „Spowiedź”. Otóż już w tym momencie wszystko się wyjaśnia. Mezo wyznaje, iż zdaje sobie sprawę ze swojego grzechu, jakim był flirt z popem. Jednak jak na heretyka przystało, nie żałuje on swojego czynu. Co więcej, ma gdzieś to, że w środowisku jest outsiderem (najlepiej obrazuje to rysunkowa okładka tego albumu) i dalej robi swój rap.
Mezo atakuje ograniczonych (bo inaczej tego nazwać nie potrafię) słuchaczy i pseudo raperów, którzy nie tolerują inności i sprzeciwu w „swojej piaskownicy”. „HH Faszyzm” jest tego najlepszym przykładem. Poznaniak pokazuje, że potrafi dalej robić radosny hip-hop – może nie najwyższych lotów, jednak mogący podobać się troszkę mniej wymagającym słuchaczom. Od strony muzycznej projekt ten, to klasyczne hip-hopowe podkłady autorstwa m.in. Tabba, Dj Spoxa i odpowiedzialnego za singlowy utwór – WDK, czyli człowieka, który wyprodukował w całości ostatnią płytę Tedego, jaką jest „Ścieżka Dźwiękowa”.

Mezo – „Słowo ma moc”
Podobno nieszczęścia chodzą parami. Tym razem, aż tak źle nie będzie. Nie da się jednak ukryć, że „Słowo ma moc”, a więc płyta z założenia popowa, to słabszy element tego płytowego tandemu. I nawet jeśli już przed włożeniem krążka do odtwarzacza, nastawiłem się na melodyjne utwory ze śpiewanymi refrenami, nie potrafię się do niego przekonać.
Raz, Mezo wygląda na okładce płyty niczym latynoski gwiazdor a la Ricky Martin – w rozpiętej, rozwianej koszuli. Dobra, nie oceniam albumów po coverach. Jednak nawet jeśli odpuszczę ten punkt, zaraz pojawia się kolejny – raper (wokalista?) śpiewa w utworach zawartych na „Słowo ma moc” w zasadzie o tym samym, o czym mówi nam na „Herezjach”. Sen przekazu ten sam, inny jedynie jest sposób prezentacji tematu. Po jaką cholerę więc, nagrywał aż dwie płyty?
Co rzuca się od razu, gdy sprawdzimy spis piosenek, to duża liczba gości. Raz, dwa, trzy, … dziewięciu w czternastu kawałkach. Sporo, prawda? Artystów, jacy udzielili się na płycie Lajnera, podzielić można na trzy grupy. Pierwsza, to nazwiska, których pojawienie się było do przewidzenia już dawno (np. Kasia Wilk). Grupa druga, to artyści – przepraszam za słowo – chujowi, których wokale nie wniosły tak naprawdę nic pozytywnego (Katarzyna Skrzynecka, Nowator, Gabriel Fleszar). Ostatni zastęp gości reprezentują m.in. Jay Delano i Asia Kwaśnik, czyli osoby, które zaskoczyły mnie na plus.
Ogólne odczucia po przesłuchaniu obu płyt? Mam wrażenie, że im bardziej w głąb tracklisty, tym więcej się nudziłem. O ile początki obu krążków są w miarę dobre, później zawsze następuje zastój, który przekłada się na lekkie znudzenie u odbiorcy (a przynajmniej u mnie – komuś innemu może się taka koncepcja płyty spodobać). Projekt „rapowy” jest ciut lepszy od albumu „Słowo ma moc”. Jak się okazało, tym razem popowe słowo mocy nie miało i nieznacznie przegrało z hip-hopowym przykazaniem „stopa-bas-werbel”.
„Herezje”
„Słowo ma moc”
dlaczego dwie? jedna dla starych fanów, druga dla list przebojów.
pewny zysk.
PolubieniePolubienie
Jest to jakieś wytłumaczenie.
PolubieniePolubienie
ziomie nie rozumiecie jednego !
okladka slowo ma moc jest wzrorowana na okladce BIG WILLIE STYLE willa smitha
czemu ? bo mez od zawsze powtarzal ze to jego ulubiony mc
troche pokazales tu opcje nieznajomosci tematu drogi dziennikarzu :)
pozdrowka zia
PolubieniePolubienie
Owszem, jest wzorowana. Tylko ja przy okazji premiery płyty Smitha mówiłem/pisałem, że stylizuje się na niej na latino gwiazde. ;) Także zonk zią.
Pozdro 666.
PolubieniePolubienie
nie no ziomek nie pisze tego zeby ci na zlosc robic po prostu myslalem nie wiesz o tym
swoja droga mezo mogl wydac tylko ta popowa plyte bo na tej drugiej straci
to dobry mc technicznie zjada wielu od nas szczegolnie tych ulicznikow no ale coz i tak go nienawidza
a troche szkoda
PolubieniePolubienie
„Spokojnie można było bowiem wyselekcjonować 12-13 utworów z tych, jakie znalazły się na “Słowo ma moc” i “Herezjach”, i stworzyć niezły popowy album z elementami rapu – czyli de facto taki krążek, do jakiego przyzwyczaił nas już poznaniak.”
– tzn. które piosenki byś wyliczył?
PolubieniePolubienie
Te: Spowiedź, Herezje, HH faszyzm, 3-0, Nocne monologi, Wolny, Po robocie, Zemsta, Obudź się.
Nie ma ich wprawdzie 12-13, jak pisałem w recenzji, ale znając życie czymś by się wypełniło luki. :)
PolubieniePolubienie
Zemsta? To jeden z najgorszych kawałków Meza :). Nawet niezłe herezje 7/10 u mnie. Słowo ma moc, trudno ocenić za mało słuchałem, ale rzeczywiście można by było zrobić świetny pop-rap, ale jest zbyt nierówny ten album.
PolubieniePolubienie
E, coś w nim jest takiego, że można posłuchać.
PolubieniePolubienie