Kiedy Kings of Leon nagrywali w 2002 roku epke „Holy Roller Novocaine”, byli branżowymi – nie bójmy się użyć słowa – żółtodziobami, których cechował jednak niezwykły muzyczny talent i instynkt. Teraz, po sześciu latach od tamtego wydarzenia, czwórka spokrewnionych ze sobą chłopaków (trzech braci i kuzyn), mająca na koncie średnio udane dwa longplay’e, nagrała najbardziej niezwykły rockowy album tego roku.
Na „Only By The Night” słychać, że muzycy dojrzeli – nie tylko artystycznie, ale i życiowo. Z debiutujących nastolatków z roku 2002, przemienili się w kolesi, mających już swoje zdanie na każdy temat. Płyta ta, jest przez to bardziej zaangażowana politycznie i społecznie niż wcześniejsze dzieła ‚Króli’.
Zmiany zaszły jednak nie tylko w poruszanej tematyce. Nowy materiał wydany został w wytwórni RCA, ale już bez pomocy lebelu HandMeDown, co jest jednoznaczne z rozstaniem się z Ethan’em Johns’em – producentem wszystkich poprzednich płyt grupy.
W porównaniu z poprzednimi płytami, można dostrzec niesamowity, moim zdaniem, rozwój grupy. Od samego początku słychać, że muzycy chcieli postawić na progres. Już pierwszy utwór „Close” – mroczny, z ciekawymi gitarami i smętnym wokalem. Tego Kings of Leon jeszcze nie grali. Niesamowite i godne wymienienia są też „Notion”, „Use Somebody” (mój ulubiony track) czy znany z radia i telewizji singiel „Sex On Fire”.
I tak naprawdę jedyne co moge zarzucić tej płycie to to, że jest za krótka. Chciało by się po prostu więcej.
nie moge się do nich przekonać. ciężka sprawa z nimi.
PolubieniePolubienie