W deszczowe dni, czyli takie jak ten, mam pewne skrzywienie – sięgam mianowicie po płyty, których nie słuchałem od paru miesięcy, czasem nawet od roku. Tak samo było i tym razem z krążkiem Kelly Rowland zatytułowanym po prostu „Ms. Kelly”.
Album nie jest wielkim odkryciem jeśli chodzi o te wokalistkę. Ex-członkini grupy Destiny’s Child chyba wyleczyła się już z życia w towarzystwie koleżanek i drugim solowym albumem udowodniła, że nie tylko faworyzowana Beyonce może podbijać rynek fonograficzny.
>
Płyta potwierdza status Rowland jako światowej gwiazdy, co wcale nie musi iść w parze z wysokim poziomem materiału. Mamy tu wprawdzie takie kawałki jak „Like This” i „Gost Go” (z gościnnymi udziałami raperek Eve i Da Brat) czy balladę „Better Without You” , ale nie oszukujmy się – kilka utworów nie sprawi cudu. Przeciwko artystce przemawiają takie fakty jak bardzo słabe „Ghetto” ze Snoop Dogg’iem i nużace „This is Love”.
Pochwała jeszcze na koniec dla Scott’a Storch’a za dwa beaty-petardy. I już, tyle. Sięgnijcie, albo nie. Ja sięgnąłem i nie żałuje tych 50 minut, ale żeby słuchać dwa razy pod rząd? – Do tego mnie już nie namówcie.