Na początku powiem tak – znów nie uda mi się ponarzekać, chociaż po pierwszym przesłuchaniu miałem mieszane uczucia. Odrzucały mnie syntetyczne dźwięki w kawałkach, irytująca perkusja (np. w “Out Father”) i mdły już po jakimś czasie kawałek promujący nagrany wspólnie z Gwen Stefani.
Za drugim razem dało się to przetrzymać, a trzeci odsłuch wzbudził we mnie tylko pozytywne uczucia. Artysta niedawno goszczący w Polsce dał na płycie maksimum swoich umiejętności. Słyszymy tu Pharrell’a śpiewającego (”Angel”) i rapującego – i to w dobrej formie. Za produkcję również należą mu się pokłony (i tobardzo niskie). Troszke typowych dla niego brzmień wzbogaconych podkładami klimacie r’n’b oraz na deser jakby niedopracowane dźwięki inspirowane rapem z lat ‘80.
Feat’y na albumie też niczego sobie. Oprócz wspomnianej wcześniej Stefani, usłyszymy również m.in. Snoop’a, Kanye’go West’a i Timbaland’a.
Sprawdźcie co siedzi w głowie Williams’a, bo ta płyta podoba się bardziej z każdym kolejnym przesłuchaniem.