Krótki wpis z cyklu „Nie jestem grupy XYZ, ale podoba mi się jej płyta zatytułowana ABC”.
Nigdy nie byłem wielkim fanem zespołu Roxy Music. Zresztą nie ma się czemu dziwić. Ich działalność przypadła na lata lata 70. i początek 80. (nie wspominam o reaktywacji z XXI wieku), kiedy to o sile przemysłu muzycznego stanowiły tacy wykonawcy, jak chociażby David Bowie, Genesis, Queen, Joni Mitchell czy Iron Maiden. Wszyscy w mojej opinii o trzy klasy lepsi. Konkurencja był zatem duża, by nie napisać – zabójcza. Jednak Bryan Ferry w 1971 roku zebrał w Londynie kilku muzyków (w tym Briana Eno) i zawiązał zespól Roxy Music, z którym chciał zawojować świat. Udało się. Ludzie pokochali ten angielski band, który przez nieco ponad dekadę dorobił się wielu wyznawców i naśladowców. Dyskografia brytyjskiego zespołu, licząca osiem płyt studyjnych, nie należy do moich ulubionych zestawów. Będąc szczerym, lubię tylko debiutancki materiał z 1972 roku.
Imienna płyta formacji Roxy Music nagrana została ponoć w dziewiętnaście dni, w trakcie których Ferry i koledzy zarejestrowali materiał, który uznawany jest dzisiaj za jeden z najlepszych debiutów w historii angielskiej muzyki. Mieszanka dźwięków, jaką zapewniły gitary, perkusja, saksofon i syntezatory, inspirowana była zainteresowaniami lidera zespołu pop-artem i pokrewnymi dziedzinami sztuki. Dziewięć utworów, jakie w oryginalnej wersji zawartych zostało na „Roxy Music”, to kompozycje autorstwa Ferry’ego ukazujące szeroką gamę glam-rockowego grania z futurystycznymi dźwiękami syntezatorów, klasycznymi instrumentami, a nawet brzmieniem country. Dziwna to płyta, ale jednocześnie urzekająca. Klimat całości dobrze oddaje piosenka „Ladytron”, którą poniżej przypominam. (MAK)





Dodaj komentarz