W 243. odsłonie cyklu Krótka piłka prezentuję opinie na temat książki „Amy. Moja córka” autorstwa Mitcha Winehouse’a oraz płyty „Bulletproof Picasso” zespołu Train.
Train „Bulletproof Picasso”
(2014; Columbia)
Pisałem tydzień temu o pop-rockowej papce, jaką w formie płyty „No Sound Without Silence” zaserwowała nam grupa The Script. W podobnym kierunku podąża, niestety, formacja Train. I słowo „podobnym” jest tutaj dla całej tej sytuacji niemal zbawienne, ponieważ oznacza, że koniec końców kilku piosenek da się posłuchać. Na „Bulletproof Picasso” znajdziemy sporo potencjalnych hitów, które nie zostały jednak napisane z myślą o bardziej ambitnym słuchaczu. Tzw. mainstreamowe granie pełną gębą rozpoczyna się już w pierwszych dwóch piosenkach: „Cadillac, Cadillac” oraz numerze tytułowym. Chwytliwe pop-rockowe kompozycje do tańca i potupania nóżką pojawiają się jeszcze później, ale na szczęście co jakiś czas zostają one przeplecione bardziej ambitnymi utworami, jak chociażby bluesowym „Son of a Prison Guard”, balladą „Don’t Grow Up So Fast” i rockowym „I’m Drinkin’ Tonight”. Szały więc nie ma, ale do poziomu dna również sporo brakuje.

Mitch Winehouse „Amy. Moja córka”, tłum. Aleksandra Marucha, Mirko Kuflewicz, wyd. SQN, Kraków 2012
Zmarła przed kilku laty Brytyjska wokalistka Amy Winehouse doczekała się pomnika – nie takiego, o jakim pisał kiedyś Horacy, bo ten w świadomości odbiorców stoi już od dawna, ale prawdziwej statuty. Pomnik we wrześniu tego roku pojawił się w londyńskiej dzielnicy Camden, a uroczystego odsłonięcia go dokonał ojciec artystki, Mitch. Zupełnym zbiegiem okoliczności sięgnąłem niedawno po książkę Mitcha zatytułowaną „Amy. Moja córka”. Tytuł już przed lekturą nasuwa oczywiście pewne skojarzenia, które sprawdzają się w jej trakcie. Amy była jego oczkiem w głowie, typową córeczką tatusia, która w pewnym momencie zaczęła żyć coraz bardziej samodzielnie, a Mitch musiał sobie z tym jakoś radzić. Książki biograficzne pisane przez osoby trzecie nie są na pewno tak (auto)cenzurowane jak typowe autobiograficzne tytuły (przykład dzieł Daryla Easlea, Christophera Ciccone i Lucy O’Brien, które odsłaniają różne oblicza Madonny). Jednak czy książkę autorstwa ojca gwiazdy można zaliczyć do tej grupy? Czy Mitch Winehouse przemilczał coś, o czym wolał nie napisać? Czy Amy dostało się tak samo za przygody z narkotykami, jak jej mężowi? Wydaje mi się, że nie. Czytając kolejne fragmenty książki odnoszę wrażenie, że Mitch całą winę za uzależnienie córki przerzuca na Blake’a. To on, jako osoba przyjmująca wcześniej zakazane substancje, miał wciągnąć Amy w swój świat. Jednak czy piosenkarka pozostaje zupełnie bez winy? Czy nie wystarczyło odpowiednio wcześnie powiedzieć „nie”? Pomimo wszystkich złych opinii, Brytyjka z pewnością była jedną z najjaśniejszych postaci XXI-wiecznej sceny muzycznej. Na tym temacie autor również skupia się w swojej książce. Proces kreowania wizerunku, wynikającego z inspiracji muzyką lat 60. oraz zarażenia młodej dziewczyny jazzem, tworzenie tekstów, współpraca z Markiem Ronsonem, reakcje na skończony materiał i sprawdzanie jego jakości w taksówce ojca, aby móc usłyszeć to, co finalnie usłyszy przeciętny odbiorca jej muzyki – to była według Mitcha prawdziwa Amy, której brukowce i wścibscy fotoreporterzy nie znali. Jedynym minusem, jaki pojawia się w przypadku tego typu książek, jest fakt, że osoba, o której napisano te trzysta stron nie będzie miała okazji do zweryfikowania zawartych na niej prawd (lub kłamstw). Ale może to i lepiej – wszak wizerunek Winehouse, jaki wyłania się po przeczytaniu tej książki, nie jest wcale taki zły. (MAK)






Dodaj komentarz