W 240. odsłonie cyklu Krótka piłka prezentuję opinie na temat dwóch płyt: Fredrika Stahl „Off To Dance” i Slaine „The King Of Everything Else”.
Fredrika Stahl „Off To Dance”
(2014; Sony Music)
„Off To Dance”, czwarty studyjny album Fredriki Stahl, ukazał się w 2013 roku i – przyznaję się do błędu – został przeze mnie wówczas przegapiony. Słyszałem singiel „Willow”, który otwiera zresztą całą płytę i później całkowicie o niej zapomniałem. O tym, że Szwedka wypuściła kolejną płytę uświadomiłem sobie dopiero niedawno, kiedy to do sprzedaży trafiła reedcyja „Off To Dance” z trzema bonusowymi, akustycznymi piosenkami zarejestrowanymi podczas ubiegłorocznej wrześniowej wizyty w paryskim studio Pigalle. Stahl, którą do tej pory kojarzyłem głównie ze smooth jazzem, na „Off To Dance” zmienia nieco swoje oblicze. Co prawda klimat smooth wciąż jest obecny, jednak płyta przynosi również momenty swingu oraz popu. Kolejne utwory przyciągają ucho słuchacza rozbudowanym instrumentarium (gitary, klawisze, perkusja, smyczki, syntezatory) oraz – co nie powinno być żadną nowością – ciepłym głosem wokalistki. A bonusy? „Ghosts’n Beasts”, „Glory” oraz jedyny na całej płycie francuskojęzyczny numer „Pourquoi Pas Moi?” w piękny sposób zamykają materiał, wzbogacając go o akustyczną duszę. Być może ta przygoda w paryskim Studio Pigalle będzie zalążkiem płyty unplugged, na której – jestem pewien – Stahl poradziłaby sobie brawurowo. Polecam szczególnie teraz, gdyż „Off To Dance” to jeden z krążków idealnych na wczesną jesień – kiedy słońce co prawda jeszcze świeci, ale świat zaczyna już nieco zwalniać.

Slaine „The King Of Everything Else”
(2014; Suburban Noize)
Pamiętam uczucie zawodu (być może nie jakiś ogromne, ale jednak) towarzyszące mi przy premiery debiutanckiej płyty Slaine’a z 2011 roku („A World With No Skies 2.0”) oraz wydanemu dwa lata wcześniej krążkowi projektu La Coka Nostra („A Brand You Can Trust”). Urodzony w Bostonie raper nie zachwycał. Szczególnie na płycie LCN odstawał od reszty kolegów (do których nie mam najmniejszego „ale”), często irytując mnie swoimi wersami do tego stopnia, że album, który początkowo uznałem za coś wspaniałego, później przez długi czas nie gościł w moim odtwarzaczu. Sytuacja zmieniła się z chwilą wydania drugiej płyty grupy („Masters Of The Dark Arts”, 2012), na której Slaine ewidentnie odrodził się po odejściu Everlasta. Później znowu przyszedł czas na zniżkę formy w postaci ubiegłorocznego materiału „The Boston Project”. Sierpniowa premiera „The King Of Everything Else” sprawia jednak, że jej autor z automatu plasuje się w pierwszej piątce moich ulubionych współczesnych raperów. George Carroll oddaje w ręce słuchaczy album praktycznie bez słabszych momentów. Kolejne numery trzymają jeden równy poziom, od czasu do czasu wybuchając niczym petardy w postaci takich kawałków jak elektroniczny „Dopehead”, utrzymany w klimacie Jedi Mind Tricks „Pissed It All Away”, okraszony kobiecym wokalem „Come Back Down” czy bujający i wżerający się w głowę „Bobby Be Real”. Goście, których selekcja nikogo nie powinna zaskoczyć (Slaine zaprosił na płytę starych, dobrych znajomych, m.in. Ill Billa, Vinniego Paza czy Madchilda), dołożyli po cennej cegiełce, tworząc mocny, uliczny materiał, który koniec końców… i tak nie przypadnie do gustu wielu odbiorcom. Bostońska scen ma bowiem pewien charakterystyczny sznyt, który może zniechęcać potencjalnych słuchaczy, a sam gospodarz irytuje często gardłowym, ciężkim głosem. W mojej opinii Slaine nie ma się jednak czego wstydzić. Swoim nowym albumem raper przejmuje bostoński tron i obok koszykarskich Celtów staje się wizytówką tego wschodnioamerykańskiego miasta. (MAK)






Dodaj komentarz