… wybranych oczywiście spośród polskich wykonawców, jacy w latach wcześniejszych reprezentowali nasz kraj na tym europejskim festiwalu.

Słowiańska pierś prezentowała się zdecydowanie lepiej niż austriacki zarost (foto: Andres Putting (EBU), eurovision.tv)

Donatan i Cleo awansowali wczoraj do finału tegorocznej Eurowizji. Wbrew pozorom należy im gratulować. Dotychczas nawet licznie rozsiana po całej Europie Polonia nie dawała przepustki do drugiego etapu festiwalu. Fakt, że polska piosenka zabrzmi w sobotnim finale, to pierwszy taki przypadek od 2008 roku oraz drugi od czasu wprowadzenia rundy półfinałowej w 2004 roku. To mówi samo za siebie. I chociaż piosenka „My, Słowianie” zbiera od dawna cięgi od krajowych dziennikarzy i słuchaczy (sam, jako słuchacz, również wrzuciłem kamyczek do tego ogródka), zauważyć trzeba jedną istotną rzecz: tak bardzo krytykowany utwór nie jest wcale najgorszą polską piosenką zaprezentowaną europejskim odbiorcom w ramach Eurowizji. Oto pięć gorszych eurowizyjnych występów „made in Poland”.

5. Isis Gee „For Life”. Nasz ostatni reprezentant w eurowizyjnym finale. Właściwie to już nie pamiętam, co nie podobało mi się w tej piosence. Z całego zamieszania w pamięci zapadła mi tylko afera, w której Robert Leszczyński oskarżał wokalistkę o transseksualizm.

4. The Jet Set „Time to Party”. W 2007 roku Polacy zdecydowali się postawić na rosyjsko-angielski duet The Jet Set. Wymyślono chytrą akcję promocyjną, która polegała na prezentowaniu eurowizyjnej piosenki w kilku krajach biorących udział w festiwalu (m.in. Rosja, Łotwa, Ukraina i Cypr), co miało oczywiście przekonać tamtejszych słuchaczy do późniejszego oddania głosu na polską propozycję. Pomysł może i dobry, ale jak mawia klasyk, cały plan poszedł w pizdu kiedy Europa usłyszała „Time to Party”. Wyszło zatem jak zawsze: The Jet Set zdobyli 75 punktów i zajęli w swoim półfinale czternaste miejsce, co oczywiście nie dało kwalifikacji do finału.

3. Marcin Mroziński „Legenda”. Eurowizyjna przygoda Mrozińskiego z 2008 roku nie nauczyła go niczego. Ówczesne formalne niepowodzenie nie zraziło Inowrocławianina i ten postanowił spróbować występu w polskich eliminacjach również rok później. Niestety, nie tylko dostał się, ale jeszcze wygrał krajowy finał. Niestety, ponieważ piosenka „Legenda” zupełnie nie spełniła eurowizyjnych standardów. Morał z tej historii jest jeden: nie wysyłaj śpiewającego aktora na taki konkurs. Eurowizja to nie teatr, to cyrk.

2. Ivan i Delfin „Czarna dziewczyna”. Swego czasu piosenka „Czarna dziewczyna” była w Polsce równie dużym (porównywalnie dużym?) hitem, co „My, Słowianie”. Spora rzesza fanów, równie duża liczba osób nastawionych do utworu raczej niechętnie, czyli typowe polskie bagienko. Muzycznie – standardowa eurowizyjna kaszana plus Gosia Andrzejewicz gdzieś w tle z akordeonem. To nie mogło skończyć się dobrze. Awansować do finału się nie udało, chociaż zabrakło ponoć tylko (aż?) czterech punktów.

1. Piasek „2 Long”. Zataczamy koło. Podobnie jak w tym roku, w maju 2001 roku finał Eurowizji odbywał się w Danii. Nasz kraj reprezentował wówczas Andrzej Piaseczny, znany w tamtym czasie jeszcze jako Piasek. Był to pierwszy raz, kiedy wykonawca znad Wisły zaśpiewał w konkursie anglojęzyczną piosenkę. Wybór padł na utwór „2 Long”. Występ Piasecznego był zdecydowanie najgorszym polskim akcentem na tym festiwalu. Po rozstaniu z Mafią wokalista nie wiedział, który styl muzyczny pasowałby mu najbardziej. Chciał być idolem nastolatek, dyskotekowym królem, romantycznym śpiewakiem… Zagubił się, a złe wybory doprowadziły go na eurowizyjną scenę. Duńską przygodę Piasek nie wspomina zapewne najlepiej: dwudziesta lokata z jedenastoma punktami oraz wątpliwe wyróżnienie dla najgorzej ubranego artysty tamtego koncertu. Jeśli dalej uważacie, że to kawałek „My, Słowianie” jest kwintesencją wiochy, posłuchajcie propozycji Piasecznego. Na szczęście pochodzący z województwa świętokrzyskiego piosenkarz znalazł receptę na sukces i w przeciągu kilku lat stał się jednym z najlepszych polskich popowych wokalistów, czego dowodem chociażby Bursztynowy Słowik sopockiego festiwalu z 2005 roku. Co ciekawe, z powyższej piątki tylko Piaseczny wyszedł na ludzi. Zespół Ivan i Delfin został rozwiązany dwa lata po eurowizyjnej klapie, podobnego losu doczekał się duet The Jet Set. Isis Gee na polskim rynku udało się wypuścić tylko album z kolędami, by następnie wyjechać do Włoch (Gee została rzeczniczką i twarzą jednej z tamtejszych firmy kosmetycznych). Aktora z serialowych ról już nie rozliczajmy.

*****

Teraz o szansach Donatana i Cleo na tegorocznym konkursie. Jak czytamy na efortuna.pl, wśród faworytów do końcowego zwycięstwa bukmacherzy wymieniają wykonawców ze Szwecji (jak co roku; reprezentanci tego kraju triumfowali w Eurowizji najwięcej razy), Holandii (The Common Linnets i ich piosenka country jest również moim faworytem) oraz brodatą kiełbasę z Austrii (na miejscu bukmacherów przyjmowałbym również zakłady o to, czy pan/pani Wurst ogoli się na finał).

Stawiając na wygraną Polaków jedną złotówkę można pomnożyć aż 275 razy! Na drugim biegunie znajdziemy Szwecję (trzy za postawioną jedną złotówkę), Holandię (4) oraz Austrię (4,50).

Czy telewidzowie z krajów słowiańskich wesprą polską propozycję? O tym przekonam się już jutro, 10 maja. (MAK)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne