Był współtwórcą legendarnej w środowisku hip-hopowym Koligacji Gie Ka, słynącej z wydanej w 2003 płyty „Kuriozum”. Po kilku latach ciszy, przypomniał o sobie solowym albumem „Liga niezwykłych dżentelmenów”. – Odnalazłem swoją drogę, jestem bardzo spokojny, nie kłócę się już z lustrem – mówi o sobie Kecaj, czyli Jacek wspak – raper, tekściarz, ojciec, mąż i pracownik korporacji.

Kecaj (foto: materiały prasowe)

Rafał Samborski: Jeden z wersów otwierających twoją płytę mówi „Nie wiesz nawet, ile pracowałem, by powstał ten wers”. Trudno było wrócić po tylu latach ciszy?
Kecaj: Łatwo zdecydowanie nie było i to z wielu powodów. Bywały problemy z tym, by znaleźć muzyków chętnych do współpracy, prezentujących odpowiedni poziom. Miewałem też chwilowe problemy z miejscem do nagrań. Dodatkowo – czysto prywatnie – trudno było wygospodarować czas na pisanie, nagrywanie. Ale ten wers ma także inne znaczenie. Wiele pracy włożyłem, żeby wzbogacić styl, pracowałem nad formą.

Należałeś do kultowej, choć chyba już nieco zapomnianej Koligacji Gie Ka. Od sześciu lat jednak brak doniesień na temat waszej działalności…
…bo praktycznie z drugim członkiem zespołu, Majkelem, nie kontaktujemy się. Po prostu obecnie podążamy zupełnie innymi ścieżkami, chociaż nie ma mowy o jakimkolwiek konflikcie. To wyszło naturalnie. Kiedyś, aż do 2005 roku, widywaliśmy się codziennie ze względu na edukację. Potem każdy poszedł swoją drogą. Dowieźliśmy jeszcze ostatnią płytę do końca, zagraliśmy kilka koncertów, ale chyba mieliśmy już inne pomysły na życie. Właśnie dlatego, że nie utrzymujemy regularnych kontaktów, nie rozmawiamy, póki co nie ma mowy o nowym materiale.

A co stało się z trzecim członkiem, Bełim, który opuścił Was jeszcze przed wydaniem oficjalnego materiału w Blend Records?
To było już naprawdę dawno temu. Arek poszedł do wojska i wtedy wszystko się popsuło. Nie chcę wyciągać prywatnych spraw, ale do dzisiaj jednak jestem zdania, że gdyby od zawsze między nami wszystko było jasne i w porządku, to roczna nieobecność nie zmieniłaby wiele. Najwyraźniej tak nie było.

Zdarza się, że podchodzi do Ciebie jakiś stary słuchacz, wspominając czasy Koligacji?
Pewnie. W pierwszej chwili wydaje się to przyjemne, ale potem następuje refleksja, dotycząca starych czasów – żal, że potencjał nie został należycie wykorzystany. Trochę mnie martwi, że osoby, które słuchały Koligacji, często nie odnajdują się w moich obecnych działaniach, ale takie już jest ich prawo.

A sam odnajdujesz się we współczesnych realiach hip-hopu?
Hip-hop stał się bardziej rozrywkowo–przemysłowy. Zatarła się granica pomiędzy mainstreamem a sceną podziemną, widoczna w tym, że artystów niezależnych słucha się w parze z tymi topowymi. Jeżeli chodzi o twórczość w Polsce, mało jest zaangażowanej muzyki. Poza tym, wszyscy niemal chcieliby żyć z muzyki, zajmować się nią profesjonalnie, ale rynek polski nie jest w stanie w obecnych warunkach „wyżywić” tylu wykonawców. To jednak powoduje, że o nawiązaniu czy przebiegu współpracy decydują pieniądze, nie zaś umiejętności. Nie podoba mi się to, więc się tam nie pcham. Zostawiam sobie muzykę jako moje hobby.

No tak, ale wiele osób, z którymi zaczynałeś, teraz grzeje miejsce w wielkich wytwórniach.
Myślę, że na tamten moment brakowało mi umiejętności – szczególnie odnośnie formy, nie treści. A do tego to, o czym wielu zapomina – szczęście. Chociaż może to trochę naiwne czy niedojrzałe podejście. Można mieć wielki talent i umiejętności, ale bez jakiegoś grama szczęścia zostanie się najwyżej parkingowym (śmiech). My jako Koligacja mieliśmy trochę szczęścia, ale i sporo pecha. Potrzebna byłaby też determinacja ze wszystkimi jej pozytywnymi i negatywnymi aspektami. Ja swoją motywację skierowałem po prostu w stronę rodziny jako priorytet i jest mi z tym dobrze.

Słychać to doskonale po płycie, na której poświęcasz dużo miejsca żonie i córce. A jak z problemami, wynikającym z łączenia pasji z pracą i życiem rodzinnym?
Ale moja sytuacja życiowa zdecydowanie mi pomaga! Paradoksalnie obowiązki rodzinne pomogły mi w lepszej organizacji czasu – mam wyraźny podział na pracę, rodzinę i muzykę. Zrozumiałem sens pracy zarobkowej i oddzielenie jej od pasji. Skuteczne pogodzenie życia rodzinnego i tworzenia zależy od utrzymania właściwego balansu, samodyscypliny, determinacji. Chyba wychodzi mi to całkiem nieźle.

Twoja żona nie ingeruje w żaden sposób w twórczość?
Żona wie, że tworzę, ale nie zagłębia się za bardzo w twórczość. Czasami mnie to trochę boli, przyznaję.

Okładka płyty „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”

Każdy utwór na płycie nazwałeś imionami i nazwiskami tytułowych „niezwykłych dżentelmenów”. Jednak nie ukrywasz, iż wszystkie utwory dotyczą ciebie, co widać szczególnie po okładce, na której wcielasz się z każdą z prezentowanych na albumie postaci. Pisanie do dla ciebie forma autoterapii? Sage Francis mówił nawet, że scena jest dla niego konfesjonałem. Jak jest z tym u ciebie?
Kiedyś bliżej mi było do konfesjonału. Dzisiaj raczej do trybuny, z której mogę wygłosić swoje poglądy, odczucia. Piszę, bo mam coś do powiedzenia. Na ten moment nie mam w sobie aż tak mocnych, bolesnych uczuć, żeby działania nazwać właśnie konfesjonałem. Odnalazłem swoją drogę, jestem bardzo spokojny, nie kłócę się już z lustrem. Nie przepadam za agresywnymi dyskusjami, ani nie wychodzę często do ludzi. Wciąż jestem domatorem. Dlatego najlepiej swoje poglądy przekazuje mi się w tekstach.

A te ocierają się często o poezję…
Pisałem od zawsze pod różnymi postaciami w różnych formach. Mam pewien własny standard, który każdy tekst musi mieć. Takie własne poczucie estetyki. Czy to poezja? Nie mnie to oceniać. Ale nie czytam poezji. Znajomość zasad, nazewnictwa środków stylistycznych zakończyłem na etapie liceum. Dla wielu to elementy dyskwalifikujące i ludzie mają prawo tak sądzić. Ja natomiast uważam, że poezja ma być szczera, bez rozmyślania, jakich środków stylistycznych ułożyłem, gdzie przecinek, gdzie coś innego. Piszę jak czuję. Nie robię tego „pod publikę”, więc nie interesuje mnie ilość wspaniałych efektów poetyckich. Większy wpływ na moje teksty mają chyba jednak wciąż hip-hopowe „smaczki”.

Ostatecznie trafiłeś do Skweru, czyli małej wytwórni, znanej z bardzo specyficznego podejścia do hip-hopu, tworzącą wręcz awangardę sceny.
Skwer się świetnie rozwija. To już nie jest marka nieznana nikomu. Ilość rzeczy, które wychodzą z naszym logo mnie cieszy. Czuję się z tym, jak i w gronie artystów Skweru bardzo dobrze. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem „flagowym okrętem”, ale w niczym mi to nie przeszkadza.

To może na koniec powiedz, jakie są twoje plany na przyszłość w związku z muzyką?
Wciąż tworzę. Konkretne plany to EP z producentem, ukrywającym się pod pseudonimem Mysta. Jest też coś, na co szczególnie „ostrzę sobie zęby” czyli odbiegający od form wcześniej praktykowanych projekt z Wyrazem oraz duetem producenckim Palmer Eldritch. To będzie coś, co odzwierciedli moje obecne muzyczne potrzeby. Intensywnie myślę także nad solowym albumem. Chcę, żeby był bardzo przemyślany, zaplanowany i pozbawiony barier muzycznych oraz wpływu otoczenia. Zobaczymy, czy się uda.

Pozostaje w takim razie życzyć powodzenia. Dziękuję za wywiad.
I ja również dziękuję.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne