W dzisiejszym odcinku cyklu Krótka piłka zapraszam do sprawdzenia krótkich recenzji następujących płyt: „Flip The Script”, czyli kolejnego dobrego materiału amerykańskiego jazzmana Orrina Evansa oraz chyba największego zaskoczenia tego roku – albumu „Me & My Guitar” Grzegorza Skawińskiego.

Orrin Evans „Flip The Script”
„Dzień dobry. Nazywam się Orrin Evans, jestem pianistą jazzowym i zaraz pokażę wam, jak robi się dobrą muzykę” – zapewne takie słowa wypowiedział Orrin Evans na chwilę przed rozpoczęciem rejestrowana materiału na nową płytę, ale tylko z grzeczności postanowił nie zamieszczać ich jako swoistego intro. Oczywiście śmieję się, że taka sytuacja mogła mieć miejsce. Ktokolwiek czytał lub oglądał wywiad przeprowadzany z tym dorastającym w Filadelfii muzykiem, doskonale wie, że Evans na tego typu przechwalanie nigdy by sobie nie pozwolił. Jazzman zna swoje umiejętności, jednak wrodzona skromność nie pozwala mu na taką butę. Zresztą po co mówić, jeśli można grać? Evans wraca do tworzenia w ramach tria (z basistą Benem Wolfem i perkusistą Donaldem Edwardsem) i jest to powrót dobry. To swoisty zwrot w stronę korzeni; zwrot, który cechuje emocjonalizm („The Question”), lekka nutka sentymentalizmu i klasycznego sznytu („Someday My Prince Will Come”) oraz ogromna pasja do muzyki. Nie wiem, czy jest to najlepsza płyta w dorobku Evansa (ja wciąż pozostaję zauroczony materiałem „Faith in Action” sprzed dwóch lat) – na pewno jedna z lepszych.

Grzegorz Skawiński „Me & My Guitar”
Grzegorz Skawiński nigdy nie należał do moich muzycznych faworytów. Owszem, Skawalker i późniejsza jego kontynuacja w formie grupy O.N.A. były w porządku, jednak to wszystko, co wychodziło z naszywką „Kombii” z lekka odtrącało. Fakt, że Skawa wydaje swoją drugą solową płytę jakoś specjalnie więc mnie nie rozgrzał. Po krążek sięgnąłem trochę z nudów, bo o ciekawości mowy być nie mogło. Chwyciło! „Me & My Guitar” to album bardzo udany. Rockowe brzmienie, o jakim sporo polskich wykonawców może tylko pomarzyć. Wedle tytułu materiału, główne role grają tutaj Skawiński oraz jego gitara, chociaż nie można zapomnieć także o tych drugoplanowych postaciach, jak na przykład trębacz Piotr Urbański, którego partie ładnie zdobią „21-st Century Blues”. Wyróżniają się także singlowa kompozycja „Strength to Carry On” oraz „Last Thing” (z moją ulubioną solówką na płycie – początek mniej więcej od 1:33 minuty). Swoistą wisienką na torcie jest utwór tytułowy, w którym – obok gospodarza – ze swoimi gitarami „tańczą” m.in. Marek Napiórkowski, Marek Rudali, Piotr Łukaszewski i Nergal. Chyba jedno z milszych zaskoczeń tego roku.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne