Agata Kozłowska, po Open’erze, zaliczyła w tym roku kolejny dużą imprezę muzyczną. Tym razem udało się jej być na warszawskim Impact Festivalu, gdzie jednego dnia na scenie zagrały dwie światowe gwiazdy rocka – Kasabian i Red Hot Chili Peppers. Zapraszamy do sprawdzenia relacji.

I’m With You
Polityka dużych agencji koncertowych to temat rzeka. Mam narastające od lat wrażenie, niestety poparte doświadczeniem, iż ich głównym celem jest sprowadzenie danego zespołu do wybranego kraju i zarobienie przy tym jak najwięcej się da. Rozumiem, że po to właśnie owe agencje są, ale wytłumaczcie mi, dlaczego jedni mogą szanować fanów, ustalać jedną cenę biletów, a drudzy traktować po macoszemu?

Muszę zrobić taki wstęp, bo tak akurat się złożyło, że właśnie te czynniki sprawiły, iż mimo moich najlepszych chęci, lat doświadczenia koncertowego, nie byłam w stanie widzieć na wczorajszym Impact Festival (jeśli chodzi o scenę główną) nawet telebimu podczas koncertu. Pewnie przesadzam, pewnie zaraz usłyszę, że jestem niska i to dlatego, ale otwarcie się nie zgadzam. Dwa powody: a) podział na „Golden Circle” i zwykłą „płytę” oraz b) niskie umieszczenie sceny i telebimów. Uważam, że to niesprawiedliwe, iż jedni fani, bardziej bogatsi, mają prawo do oglądania danego koncertu z bliższej odległości niż ci mniej zamożni. Nie będę się tu rozwodzić nad swoją sytuacją finansową, nie o to mi chodzi, ale jestem z tego powodu rozgoryczona. A scena i telebimy naprawdę były umieszczone wyjątkowo nisko, nie tylko ja jedna zwracałam na to uwagę, byłam otoczona ludźmi wyższego wzrostu i im też to przeszkadzało.

To nie tak, że idę na koncert tylko po to, by stać i mieć idealny widok na to, co dzieje się na scenie, ale jak to usłyszałam już po: „płacę, więc wymagam”. I zgadzam się z tą tezą całkowicie. Wiem, że moje uwielbienie do Open’era jest powszechnie znane, ale dla porównania – rzadko kiedy zdarzało mi się tam nic nie widzieć z tego, co dzieje się na scenie, wtedy jeśli już to była to kwestia dużego tłumu, ale nawet w takiej sytuacji i tak widziałam telebimy. Można zorganizować coś w taki sposób i można w inny…

Kasabian (foto: facebook.com/kasabian)

Przechodząc już do samych koncertów. Tak, fakt tego, iż nie widziałam z nich praktycznie nic, sprawił, że jest to duży minus, ale jeśli pominąć ten aspekt nie można narzekać. Kasabian, zarówno jak Red Hot Chili Peppers, porwali publiczność, nikt nie stał, wszyscy tańczyli, śpiewali, krzyczeli, klaskali. Brytyjczycy promowali swój ostatni krążek „Velociraptor!” nie nachalnie, mieszając utwory pochodzące z niego ze swoimi starszymi, wręcz już klasycznymi, utworami. Zaczęli od „Days Are Forgotten” i kolejne utwory, jakie zagrali z ostatniego albumu, to „Velociraptor”, „Let’s Roll Like We Used To”, „Re – wired”, „Switchblade Smiles”. Ze starszych nie zabrakło hitowych „Where Did All the Love Go?”, „Underdog” czy utworu, który wywołał największe szaleństwo wśród publiczności – „Fire”. To, co dzieje się z ludźmi to prawdziwe szaleństwo – wszyscy, bez względu na wiek i inne czynniki, śpiewają, skaczą, kręcą telefonami to, co się dzieje. To, co łączyło ich koncert z koncertem Red Hot, to genialny kontakt z publicznością. Muszę przyznać, iż z czasów, gdy byłam wielką fanką RHCP została mi w pamięci istotna rzecz: to iż Anthony Kiedis rzadko kiedy i mało co mówi do publiczności między utworami, raczej za rolę takiej „maskotki” robił basista Flea. O dziwo na wczorajszym koncercie, zarówno jeden, jak i drugi, chętnie wyrażali swoją radość, miłość i uznanie dla innych wykonawców pomiędzy utworami. Flea na zakończenie wygłosił wręcz przemowę, o tym jak bardzo cieszy się, że może tu być, jak bardzo kocha publiczność i nawołuje do kochania i wspierania wykonawców każdego gatunku muzycznego. A jeśli chodzi o samą muzykę, to cóż… Jak wiadomo, chłopaki mają w swoim rękawie stos utworów hitowych, z których można spokojnie zbudować dwugodzinny koncert zadowalający zarówno tych większych, jak i mniejszych fanów. Mimo iż teraz są na trasie promującej ostatni album, „I’m With You”, utwory z niego nie stanowiły dominującej części koncertu. Owszem, zagrali wszystkie singlowe kawałki (początkowe „Monarchy Of Roses”, „Look Around”, „The Adventures of Rain Dance Maggie”), ale przeplatali je utworami, które znała i śpiewała cała zgromadzona publiczność. Bo kto nie zna „Scar Tissue”, „Around the World”, „Can’t Stop”, „By the Way”? Najlepsze momenty jednak to zdecydowanie dwa „smęty”, „Californication” i „Under the Bridge” oraz finałowe, szalone, pełne energii „Give It Away”. To, co sprawiało, iż cały koncert był bardzo spójny, to dodatkowe bębenki Chada, które dodawały energicznych smaczków do wcześniejszych aranżacji w utworach takich, jak „Monarchy of Roses” czy „Throw Away Your Television”. Nie stroili również od jamów, przeplatając nimi ciągle właściwą część koncertu; zagrali nawet akustyczną wersję utworu Davida Bowiego, „Warsaw”. Nie zabrakło też utworów ze zdecydowanie straszego repertuaru – „Sir Psycho Sexy” czy „Higer Ground”. Czyli, krótko mówiąc, było wszystko, czego można się po nich spodziewać, i to w zdecydowanie lepszym wydaniu niż ostatnie koncerty z Frusciante. Wygląda na to, iż zmiana gitarzysty na Josha Klinghoffera wyszła grupie tylko na lepsze.

Red Hot Chili Peppers (foto: facebook.com/LiveNationPL)

Byłam też na fragmencie Public Image Limited, jednak to niezbyt moja muzyka. Głos Lydona już zawsze będzie mnie irytować. Aczkolwiek koncert dobry, i przyjęcie publiki też. Na plus zdecydowanie The Charlatans, na których wylądowałam z przypadku.

Tak więc moje odczucia są bardzo mieszane, aczkolwiek nie tracę czasu na zbytnie roztrząsanie ich. Za niecały tydzień OFF Festival, i coś czuję, że wrócę stamtąd z głową pełną nowych muzycznych wrażeń. Stay tuned! (Agata Kozłowska)

7 odpowiedzi na „Relacja: Impact Festival (27.07.2012 r. Warszawa, lotnisko Bemowo)”

  1. Znalezione na youtube: „Fire” z warszawskiego koncertu:

    Polubienie

  2. bemowo to najchujowsza miejscowka na koncerty EVER!

    Polubienie

  3. Żadna zmiana gitarzysty nie wyszła im na lepsze, co za chora krytyka. Ja byłam na GC i owszem zapłaciłam więcej za bilet, ale też musiałam sobie za to więcej zapracować więc nie ma tu żadnej niesprawiedliwości. Równie dobrze można czepiać się vipów.

    Polubienie

  4. popieram w 100% oburzenie, co do lokalizacji telebimow….istna masakra!

    Polubienie

  5. Pozdrawiam, ludzie coraz mniej umieją podpisywać się pod swoim zdaniem własnym imieniem.
    „ale też musiałam sobie za to więcej zapracować” – co za bullshit, inaczej tego nazwać nie mogę. niby co, od teraz dzielimy fanów na tych bardziej wartych oglądania koncertu bo sobie „bardziej zapracowali” od tych, którzy nie są tego warci bo ich nie stać na to, żeby wydać tyle pieniędzy?! ciężko pracuję na swoje muzyczne wyprawy i uważam, że takie słowa to pseudo burżuazyjny bełkot. i wcale nie krytykowałam zmiany gitarzysty rhcp.
    takie to polskie – anonimowo rzucać mądrościami i uwagami.

    Polubienie

  6. Agato, gdyby był tutaj przycisk „lubię to”, kliknąłby w niego pod Twoim komentarzem.

    Polubienie

  7. Agato wybacz, ale Twoje oburzenie można porównać do pasażera klasy ekonomicznej w samolocie i stwierdzenia „dlaczego w buisness class jest tak fajnie ale tak drogo, a tutaj tak słabo”. Różnica w cenie nie była aż tak powalająca (co innego miejsca VIP), a organizacyjnie podzielenie płyty na dwie strefy jest najlepszym rozwiazaniem bo inaczej masz parcie 50tys ludzi na tych z przodu, a tak dzielisz to na pół. Byłaś chyba na nielicznych koncertach skoro tak się burzysz (to nie są kilku dniowe festivale), bo wszystkie koncerty od muzyki klasycznej przez jazz po heavy metal, maja miejsca lepsze (droższe) i normalne (tańsze). Nie rozumiem w czym tu może być problem?

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne