Dzisiejszy odcinek Krótkiej piłki okazał się, naprawdę zupełnie przypadkowo, bardzo rodzinny. Wszystko za sprawą wzięcia „pod nóż” płyt przedstawicieli muzycznej rodziny Wainwrightów – ojca Loudona i syna Rufusa. Obaj w tym roku wydali swoje kolejne krążki. Czy warto po nie sięgnąć?
Loudon Wainwright III „Older Than My Old Man Now”
Kiedy przeczytałem, że to już dwudziesty pierwszy album w dorobku Amerykanina, uświadomiłem sobie, że nie słyszałem przeszło połowy tego, co nagrał. Automatycznie zanotowałem więc kolejny punkt na swojej liście zatytułowanej „Posłuchać przed śmiercią” i sięgnąłem po najnowsze dzieło Wainwrighta. „Older Than My Old Man Now” to materiał poświęcony śmierci. Aktualnie 65-letni Wainwright przekroczył wiek, którego dożył jego ojciec (63 lata). Nagrywając ten krążek, jak sam stwierdził, towarzyszyła mu myśl o ojcu, zmarłej kilka lat temu żonie Kate McGarrigle, rodzicach, przyjaciołach. „Kiedy się starzejesz, śmierć staje się znaczną częścią twojego życia”, stwierdził. Trudno się więc dziwić, że tematyką przewodnią płyty jest właśnie moment, w którym odchodzimy ze świata żywych. Na albumie znajdziemy w sumie czternaście utworów z charakterystycznym dla Wainwrighta poczuciem humoru, ponurością i przygnębieniem, które idealnie pasują do prostych, folkowo-bluesowych melodii, które udało się wydobyć dzięki współpracy m.in. z dziećmi muzyka (Lucy Roche i Rufusa Wainwrighta) oraz gwiazd jazzowej i folkowej sceny w Ameryce (Johnowi Scofieldowi, Chrisowi Smitherowi i Robowi Moosesowi). Ciekawa pozycja, ale nie na lato. Zapamiętajcie ten tytuł i wróćcie do niego na przykład wczesną jesienią.

Rufus Wainwright „Out of the Game”
Rufus jest synem Loudona Wainwrighta III i Kate McGarrigle – możecie potraktować to jako ciekawostkę, w zasadzie informacja ta nie będzie odgrywała w tej recenzji żadnej roli. Rufus nagrał bowiem, w porównaniu do ojca, płytę żywszą, pop-rockową, kipiąca muzycznym przepychem. Wielka w tym zasługa Marka Ronsona – producenta, którego przedstawiać raczej nie trzeba. To on realizował pomysły Wainwrighta i nadawał im muzyczny kształt. Brzmienie poszczególnych piosenek wzbogacono o dźwięki organów, akordeonu, a nawet ukulele. Chociaż bez wątpienia to najbardziej popowa ze wszystkich siedmiu płyt muzyka, nie będziecie się przy niej świetnie bawić, o tańcu już nie wspominając. To raczej wyrafinowany pop, pełen melancholii, czasami podniesionej do poziomu kiczu i absurdu (co akurat dobrze współgra z często ironicznymi tekstami). Szału nie ma, jednak sprawdzić warto.






Dodaj komentarz