Przed tarnowskim koncertem Julii Marcell, jaki odbył się 19 listopada br., wokalistka w rozmowie z Matuszem Kołodziejem opowiedziała o pracy nad płytą „June” i rozwoju muzycznym, jaki z niej wyniknął. Zapraszamy do sprawdzenia wywiadu.

Pozwolę sobie zacząć od zacytowania krótkiej notki biograficznej, jaka ukazała się na jednym z portali przy okazji ogłoszenia przyznania Pani w tym roku nagrody imienia Grzegorza Ciechowskiego: „Śpiewa utwory punkowe w aranżacjach akustycznych opartych o fortepian i kwartet smyczkowy”. Czas najwyższy, aby dziennikarze zaczęli edytować opis Pani osoby po nowej płycie.
Tak, rzeczywiście to się akurat zmieniło. Przy „June” chciałam spróbować po prostu czegoś zupełnie innego.

Z czego wynika ta zmiana? Jest więcej basu, elektroniki i perkusji, której osobiście mi brakowało najbardziej na pierwszej płycie.
Rytm zawsze mnie interesował, ale nie miałam śmiałości, żeby się nim zajmować. Natomiast kiedy po pierwszej płycie zaczęliśmy grać koncerty z perkusistą, stało się dla mnie jasne, że jest to bardzo ważny element moich utworów, taki, który daje wiele radości, i którego akcentowanie je wzbogaca. Większa ilość dźwięków instrumentów perkusyjnych na płycie „June” jest więc rezultatem naszych elementarnych potrzeb i naturalnego rozwoju muzycznego.

Julia Marcell podczas tarnowskiego koncertu

Berlin, a więc miejsce, gdzie aktualnie Pani mieszka, tamtejsza scena muzyczna – to również musiało wywrzeć jakiś wpływ.
Berlin jest bardzo otwartym, kosmopolitycznym miejsce. Poznałam tam wielu artystów, którzy tworzą różnorodną muzykę. To również w jakiś sposób mnie natchnęło do bardziej eksperymentalnego podejścia przy nagrywaniu drugiej płyty.

Właśnie, jak wyglądał proces tworzenia drugiej płyty?
Był skrajnie różny od pierwszej. Teraz, przy „June”, rzeczywiście siedziałam bardzo długo nad poszczególnymi utworami. Czasami pisałam je nawet po kilka miesięcy razem z aranżacją, czasem zostawiałam konkretną piosenkę na tydzień, by później dołożyć do niej jedno uderzenie werbla, czy nutę fletu. Całość powstała najpierw w formie materiału demo, później na temat utworów rozmawiałam z dwoma producentami – Mosesem Schneiderem i Benem Lauberem, by następnie nagrać na żywo w studiu, na tyle, na ile się da, sekcję rytmiczną. Później spędziliśmy z Benem i Mosesem pół roku bawiąc się tym materiałem, dokładając do niego różne brzmienia. Czaszami w wyniku tej zabawy niektóre piosenki zmieniły się i kompletnie nie przypominały siebie z wersji demo.

Wyobraża sobie Pani swoją karierę muzyczną w Polsce, gdyby nie doszło do ukazania się pierwszej płyty za granicą? Czy w takiej sytuacji próbowałaby Pani swoich sił, jak jest to teraz dość modne, w programach typu talent show?
Myślę, że w żadnym talent show nie wzięłabym udziału. Kojarzy mi się to z totalnie ogromnym stresem (śmiech). Natomiast wracając do pierwszej części pytania – tak, jak najbardziej wyobrażam sobie swoją ewentualną karierę muzyczną w kraju. Miałam zresztą propozycje, już po historii z Sellaband, od polskich wytwórni. Wcześniej również poznałam kilka osób, które coś tam proponowały. Jednak był to okres, kiedy naprawdę chciałam spróbować swojej szansy w Sellaband. Był to nowatorski pomysł, który strasznie mnie zainteresował i wciągnął. Natomiast wierzę, że nawet bez tego jakoś by się udało i wydałabym płytę w Polsce.

Progres brzmieniowy, którego jesteśmy teraz świadkami, również stałby się wówczas Pani udziałem?
Wiadomo, że wszystko ma wpływ na człowieka. Ważne jest to, w jakim jest miejscu, czy podróżuje, jakich ludzi spotyka na swojej drodze. Ja szukałam zawsze inspiracji niekoniecznie na swoim podwórku. Szperałam w Internecie, który jest dla mnie wielkim źródłem nowości. Odkrywam w nim artystów, którzy tworzą najróżniejsze rzeczy – instalacje, grafiki, filmy wideo, które mogłyby mnie zainspirować. Te doświadczenia wpływały i wpływają na mnie. Nawet nie wyjeżdżając z Polski starałabym się robić nowe, lepsze rzeczy i stale się rozwijać.

Ta wspomniana inspiracja sztuką widoczna jest chociażby w teledysku do utworu „Matrioszka”.
Cieszę się bardzo (śmiech). Teledysk robiłyśmy razem z Iwoną Bielecką, która jest moją przyjaciółką. Teraz jesteśmy w trakcie montownia drugiego wideoklipu.

Można zdradzić naszym czytelnikom, do którego utworu?
Do „CTRL”.

Klip będzie w podobnych klimatach, co obraz do „Matrioszki”?
Tak. Można powiedzieć, że jest to w pewnym sensie kontynuacja tamtego teledysku, ale dość luźno potraktowana. Nie chcemy, żeby oba teledyski była takie same. Będzie to klip bardzo abstrakcyjny – jeszcze bardziej niż tamten (śmiech). Świat w „Matrioszce” był dość tajemniczy, tutaj będzie więcej humoru.

Do utworu „CTRL” ukazał się też pierwszy z serii poniedziałkowych remiksów (remiksy dostępne są na facebooku artystki – przyp. red.).
Zgadza się. Będą jeszcze dwa remiksy tego utworu. Wszystkie nagrania bardzo mi się podobają, są super. Ich autorami są berlińscy remikserzy, których bardzo cenię. Niektórych z nich znam osobiście i strasznie się cieszę, że poświęcili swój czas na zrobienie nowych wersji mojej piosenki.

Seria remiksów będzie dłuższa, czy zakończy się na „CTRL”?
Zobaczymy. Na ten moment mam tylko remiksy „CTRL”. Nie spodziewaliśmy się w ogóle, że będzie taki dobry odzew. Nieśmiało puściłam propozycję, czy może ktoś chciałby zrobić remiks „CTRL” i dostałam w odpowiedzi kilka przeróbek. Jak mówię, zobaczymy. Dla mnie to jest świetna sprawa i może ktoś jeszcze zechce zremiksować moje piosenki.

Remiksy to też jest pewien pomysł na nowy materiał, chociażby wzorem grupy Hey, która oddała swoją ostatnią płytę w ręce producentów i później ukazał się całkiem nowy album.
Ja lubię takie rzeczy, chociaż przy poprzedniej swojej płycie miałam dużą rezerwę do takich poczynań. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Zresztą „It Might Like You” była „malutka” i akustyczna. Tamte utwory były przecież bardzo oszczędnie zaaranżowane. Wydawało mi się więc, że dodanie jakiegoś bitu lub zmiana aranżacji którejś piosenki coś w niej zabije. Natomiast przy drugiej płycie jest to możliwe i ciekawie jest słuchać, jak ktoś bawi się moją muzyką i kompletnie ją zmienia.

Koncertuje Pani zagranicą i w Polsce. Jak te dwie grupy reagują na „June”? Czy odbiorca za zachodnim brzegiem Odry zwraca uwagę na jakieś inne aspekty tej płyty?
Na każdym koncercie jest inaczej, bez względu na to, czy gram przed polską publicznością, czy niemiecką. Czasem nam się wydaje, że dana piosenka zawsze podrywa ludzi, a później przyjeżdżamy do jakiegoś innego miasta i tam już ona tak nie działa, a jej rolę przejmuje kolejny utwór. U nas na koncertach dzieją się przeważnie różne dziwne rzeczy (śmiech). Chociażby w zeszłym roku w Tarnowie ucierpiała altówka. To był naprawdę ogromny dramat. Pod koniec występu instrument, który jest bardzo delikatny, poddał się. Było dużo nerwów i emocji, na szczęście miejscowy lutnik uratował nam życie i w nocy naprawił altówkę, dzięki czemu mogliśmy zagrać następnego dnia w kolejnym mieście. Dlatego też mamy bardzo miłe wspomnienia związane z tym miejscem (śmiech).

Na koniec standardowe pytanie o muzyczne plany na przyszłość.
W tej chwili mamy jeszcze kilka koncertów promujących płytę „June”. W zasadzie później również chcielibyśmy dalej koncertować z tym materiałem (śmiech). Może w międzyczasie nowa płyta…Ale najpierw muszę pojechać na wakacje!

Julia i Mateusz

3 odpowiedzi na „Julia Marcell – Nawet nie wyjeżdżając z Polski starałabym się stale rozwijać (wywiad)”

  1. Mateusz jest still hot!

    Polubienie

  2. dobry wywiad. Julia ma poukładane w głowie, mądrze mówi. i na jej miejscu też nie pchałabym sie do np. do Mam Talent bo to wyścig szczurów i kaszana. żaden muzyczny uczestnik mnie nie zachwycił. prawdziwy talent sam wypłynie bez takich zabiegów.

    Polubienie

  3. aha! „echo” z nowej płyty to mój ulubiony utwór!

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne