Zakończył się IV Letni Festiwal Jazzu Tradycyjnego. Impreza, która przez cały lipiec odbywała się w Tarnowie, w minionym tygodniu zamknięta została dwoma koncertami – klubowym i plenerowym.
Gwiazdą ostatniego jazzowego spotkania był węgierski zespół Swing Manouche Project, który miłośnikom muzyki zaprezentował się dwukrotnie. Czwartkowy koncert klubowy, który jak zwykle miał miejsce w klubie Bombay Music, tym razem został przez nas opuszczony. Okazję, by artystów z Budapesztu zobaczyć na scenie mieliśmy jednak jeszcze w piątek na koncercie plenerowym. Na tarnowskim Rynku grupa pojawiła się jako ostatnia i tym samym była muzycznym akcentem zamykającym tegorocznego festiwalu.
Występ węgierskiego kwartetu, w składzie którego znajduje się trzech gitarzystów (Varga László, Illés Ferenc i Jakab Viktor) oraz kontrabasista (Földváry Balázs), mógł się podobać, chociaż w porównaniu z wcześniejszymi zagranicznymi gośćmi wypadł dość blado. Być może w mojej opinii będę odosobniony, jednak tzw. cygański jazz prezentowany przez Swing Manouche Project nie przypadł mi do gustu i wielkim fanem ich talentu raczej nie zostanę.
Piątkowy wieczór nie był jednak stracony. Mniej więcej od godziny 19. (z małym opóźnieniem w postaci „kwadransa studenckiego”), na scenie swój program zaprezentowały dwie inne grupy: tarnowski Old Boys Band oraz goście ze Śląska – South Silesian Brass Band. Ci pierwsi, co ciekawe, to nauczyciele i absolwenci Zespołu Szkół Muzycznych w Tarnowie, którzy kilka lat temu postanowili wspólną pasję do jazzu tradycyjnego przełożyć na wspólne granie. Próby przerodziły się w koncerty, a jednego z nich świadkami byliśmy właśnie w ramach festiwalu. I szkoda tylko, że występu tego nie oglądało więcej ludzi. Publika bowiem dość niemrawo, ale jednak, zaczęła pojawiać się pod sceną dopiero w późniejszej fazie piątkowego plenerowego grania. Całość, zgodnie z tradycją, zakończyła parada nowoorleańska.
Tegoroczna edycja tarnowskiego Festiwalu Jazzu Tradycyjnego już za nami. Edycja, w której mieliśmy okazję oglądać występy lepsze i gorsze, artystów miejscowych, krajowych i zagranicznych, słuchać kompozycji autorskich oraz największych standardów od Ray’a Charlesa po Ellę Fitzgerald. Edycja ostatecznie udana, którą jeszcze przez jakiś czas (przynajmniej do sierpniowych piątków z bluesem) będziemy miło wspominać. (Mateusz „Axun” Kołodziej)




Dodaj komentarz