Biała kartka w linie i ołówek. Nigdy nie pisałam artykułu w ten sposób, ale już ta prostota z mojej strony ma po części oddać hołd grupie, dla której słowo prostota było wyznacznikiem wszystkiego. O zespole The White Stripes pisze Agata Kozłowska.

Drugiego lutego duet The White Stripes wydał oficjalne oświadczenie, ogłaszając w nim koniec zespołu. Świat czekał na następcę „Icky Thump” z 2007 roku i bynajmniej nikt nie myślał o końcu działalności tego duetu. Sześć studyjnych albumów, jeden koncertowy (którego słucham w tej chwili) oraz dwa DVD w 12 lat. Rewolucja w przemyśle muzycznym, muzyce pierwszej dekady XXI wieku, a przede wszystkim ukazanie światu jednego z największych, najlepszych artystów czasów obecnych – to zawdzięczamy The White Stripes. To tylko dwie osoby – byłe małżeństwo, niegdyś podające się za rodzeństwo, Meg i Jack White. To tylko perkusja (Meg) oraz gitara, wokal, teksty i produkcja (Jack). Dla kogoś „to tylko”, dla mnie „to aż”.

The White Stipes (foto: last.fm)

Pierwszą ich płytą, jaką poznałam, była „Icky Thump”. Wiem, że zaczęłam od końca, ale wtedy nawet Led Zeppelin byli mi obcy. Mniejsza z tym. Zakochałam się w tej muzyce od pierwszego przesłuchania i jak wielkiej było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że w tym zespole grają tylko dwie osoby. Od tego czasu minęły prawie cztery lata i ja sama nie wyobrażam sobie życia bez ich muzyki.

Sześć absolutnie genialnych, rockowych albumów, każdy odmienny od poprzedniego, wyjątkowy i czarujący. Zawsze minimalistycznie, bez zbędnych dźwięków, bez komputerów, w duchu lat 60. i 70. Urocze przemowy Jacka zamieszczane w książeczkach do płyt, które zawsze były perfekcyjne – wspaniałe zdjęcia (no może z wyjątkiem pierwszych dwóch albumów) i ich kolorystyka (biel, czerwień, czerń). Bez wielkich komercyjnych hitów, zaledwie „Seven Nation Army”. Koncerty bez wcześniej ustalonych set list, pełne energii i niesamowitego klimatu. Tak, to wielka strata, że już nigdy nie zobaczymy ich koncertu, nie będzie nowego albumu. Jednak dla mnie to zakończenie działalności w tym właśnie momencie tylko potwierdza geniusz i wyjątkowość tego duetu – lepiej skończyć na szczycie, niż oddawać się w zapomnienie i odcinanie kuponów z wcześniejszej sławy.

Nie ma już The White Stripes, pozostała luka niemożliwa do zapełnienia. Może kiedyś powrócą, ile to już zespołów rozpadało się i powracało po latach. Jednak nie jest źle, mamy Jacka W., a wraz z nim dwie genialne kapele – The Raconteurs i The Dead Weather. Jednak nie jest źle, są na tym świecie co najmniej dwaj geniusze ratujący muzykę w dzisiejszych czasach. Jack White i Damon Albarn – I felt in love with yours bands.

Agata Kozłowska

Jedna odpowiedź do „Fell in love with a band”

  1. szkoda, nie wszystko co grali podobało mi się, ale szkoda. zawsze chciałem iść na ich koncert, a teraz już takiej okazji miał nie będę.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne