Tak. Mamy środę, mamy więc kolejną odsłonę Krótkiej piłki. Już 56-tą. Dzisiaj, jak bardzo często w ten dzień tygodnia, postanowiłem polecić Wam (lub też odradzić – okaże się) kilka nowości płytowych. Tym razem skupiłem się nad nowym singlem krakowskiego dj’a – Daniela Drumza, warszawskiej ekipie Vavamuffim i jej nowym wydawnictwie oraz światowej gwieździe, jaka bez wątpienia jest Prince. Zapraszam serdecznie.

Daniel Drumz „Kraktown”
W Polsce wciąż kultywowana jest moda na zbieranie płyt winylowych. Owszem, nośnik ten nie jest już tak popularny jak dwadzieścia, trzydzieści lat temu, jednak fanatycy czarnych płyt nad Wisłą mają się dobrze. Dobrze ma się również poziom kolejnych tytułów, jakie ukazują się w tej właśnie formie. Jedną z woskowych nowości jest singiel „Kraktown” Daniela Drumza. Na nośniku znajdziemy jeden kawałek w dwóch wersjach (po jednym na stronę). Na zaproszenie gospodarza odpowiedzieli Jim Dunloop i Eldo. Naprawdę warto, tym bardziej, że materiał ukazał się w ściśle limitowanej edycji pięciuset sztuk.

Prince „20Ten”
Prince wymyślił sobie już jakiś czas temu, że nową metodą dotarcia do jego fanów będzie dodawanie płyt do gazet (skojarzenia z Ich Troje jak najbardziej trafne). I w taki właśnie sposób słuchacze na terenie Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec i Francji mieli okazję – razem z tamtejszymi, wybranymi tytułami prasowymi – nabyć także nowy album Księcia. A jaki jest właściwie owy album? Z całym szacunkiem dla pana Nelsona – ale słaby. Teoretycznie dostajemy to samo, do czego muzyk przyzwyczaił nas przez lata kariery – dużą dawkę funkowego, gitarowego grania z domieszką popowych wstawek i soulowego wokalu. Otwierające całość „Compassion” niesamowicie buja, „Sticky Like Glue” to typowy, klimatyczny princeowy numer, a „Sea of Everything” swoim łagodnym brzmieniem zabiera nas w daleką podróż. Wszystko to jednak już gdzieś było, w jakiś sposób zostało już przez nas poznane. Prince w dobrej formie? Tak, ale bardziej na albumie „3121” sprzed czterech lat, niż na najnowszym materiale.

Vavamuffin „Mo’ better rootz”
Nigdy nie przepadałem za rytmami reggae. Jeśli już coś oceniałem pozytywnie, były to tzw. wyjątki potwierdzające regułę lub utwory utrzymane w klimacie brzmienia roots. Nic więc dziwnego, że twórczość warszawskiego zespołu Vavamuffin cenię sobie bardzo wysoko. Ich najnowsza płyta, zatytułowana „Mo’ better rootz”, to, po dobrym, ale nie do końca udanym albumie „Inadibusu” z 2007 roku, powrót do naprawdę wysokiej formy, jaką Pablopavo, Don Gorgone, Reggaenerator i reszta ekipy prezentowali na debiutanckim krążku „Vabang!” sprzed pięciu lat. Mamy ponownie pieśni o stolicy, muzyczne szkice o polskim społeczeństwie, wycieczki i troski o kraje tzw. trzeciego świata – a wszystko podane tak, jak lubię: roots, roots i jeszcze raz roots!

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne