Z zespołem Holloee Poloy uznana została za zagraniczną gwiazdę, która przyjechała promować swój niszowy projekt do Polski. Jako solistka sprzedała do tej pory około miliona egzemplarzy wszystkich płyt. Na jej nowy album czekamy od 12 lat. W tym roku powrót ma stać się wreszcie faktem. Edyta Bartosiewicz wraca (ponoć) na scenę. Jej pierwszy od kilku lat koncert ma odbyć się 28 sierpnia w ramach Orange Warsaw Festival.
Ona na piosence chyba dolecieć chciała do nieba*
W 1992 roku wydała pierwszy, bardzo dobry, solowy album „Love” i otrzymała statuetkę Bursztynowego Słowika – mimo tego niemal większość słuchaczy skreśliła ją od razu. Bartosiewicz wyprzedziła polską scenę muzyczną o niemal dekadę, może nawet dwie. Dzisiaj ta płyta miałaby szansę na międzynarodową karierę. Wówczas, rodzime wytwórnie posiadały za słabą siłę przebicia, by móc zawojować rynek zachodnioeuropejski. Wprawdzie nawiązano kontakt z jedną z londyńskich firm, mających zająć się dystrybucją krążka, jednak wszystko poszło nie tak, jak powinno. Od tamtego czasu piosenkarka śpiewa na solowych płytach niemal wyłącznie po polsku.
Zamknięta, niczym ptaszek w klatce, Edyta Bartosiewicz w latach 90. jest ponad całą gromadą polskich zespołów i solistów, jednak nie ma możliwości wyjścia poza granice. Nad Wisłą odnosi niemałe sukcesy, wydając niemal rok po roku kolejne, lepsze od siebie płyty („Sen” 1994 r.; „Szok’N’Show” 1995 r.; „Dziecko” 1997 r.). Dopiero rok 1998 przynosi upragniony, prawdziwy kontakt z zachodnią muzyką. „Wodospady”, ostatni jak do tej pory studyjny album Bartosiewicz, to efekt współpracy wokalistki z Anglikiem Rafe McKenną, który pozwolił jej wreszcie dolecieć do nieba.
Napompowana amerykańskim klimatem (teledysk do promującego „Wodospady” singla „Siedem mórz, siedem lądów” powstał w okolicach Los Angeles), współpracą z McKenną oraz perspektywą możliwości, jakie dają zachodnioeuropejskie rynki fonograficzne, Bartosiewicz ponownie pragnie nagrać płytę wyłącznie z tekstami anglojęzycznymi. Mając w pamięci jednak to, w jaki sposób przyjęty został album „Love”, wytwórnia nie do końca akceptuje plany wokalistki…
foto: lastfm.pl
Źle zestrojona Edyta ze światem*
W 1999 roku Bartosiewicz płytą „Dziś są moje urodziny”, będącą tak naprawdę albumem typu the best of, kończy długoletnią współpracę z Universalem. Artystka nie schodzi jednak ze sceny. Status gwiazdy, jaką niewątpliwie w tamtym czasie jest, wykorzystują inni. Z talentu Edyty korzystają: Justyna Steczkowska (część tekstów z płyty „Dzień i noc”), Kazik Staszewski (duet „Cztery pokoje”), Anita Lipnicka (piosenka „Ostatni list”), zespół Agressiva 69 (utwór z filmu „Egoiści” pod tym samym tytułem) i Edyta Górniak (teksty do piosenek z płyty „Perła”).
Nie chcąc dać o sobie zapomnieć, Bartosiewicz w styczniu 2001 roku wypuszcza nowy singiel. Utwór „Opowieść” opublikowany zostaje na składance sygnowanej nazwą Radia Zet. Po cichu zaczyna mówić się o zbliżającym się solowym krążku. Mniej więcej rok po premierze singla, piosenkarka nawiązuje współpracę z wytwórnią BMG Poland (obecnie Sony Music Polska). Premiera materiału zapowiadana jest na okres wakacyjny 2002 roku. W rozgłośniach radiowych słychać już nawet kolejny singiel promujący, którym jest kompozycja „Niewinność”. Niestety, coś idzie nie tak i gotowa płyta nigdy nie trafia na sklepowe półki. Przyczyną jest podobno złe zestrojenie Edyty ze światem. Plotki mówią o sięganiu po różnego rodzaju używki i specyfiki, które skutecznie przenoszą ducha piosenkarki do innego świata na blisko dwa lata.
Tymczasem mija piąty rok bez płyty*
Roku 2004 jest medialnym powrotem Bartosiewicz. Wokalistka jest dosłownie wszędzie – w prasie, telewizji, o Internecie już nie wspominając. Wszystko dzięki niespodziewanemu duetowi z Krzysztofem Krawczykiem. Piosenka „Trudno tak… (razem być nam ze sobą)” z miejsca staje się hitem. Singiel króluje na listach przebojów – od radia RMF FM, przez Listę Przebojów w Trójce, aż po nieistniejące już telewizyjne notowanie „30 Ton”.
Dzięki sukcesowi media zaczynają zabiegać o twarz wokalistki. W sierpniu – festiwal w Sopocie (duet z Krawczykiem; wideo), w grudniu – koncert sylwestrowy organizowany przez TVP. Bartosiewicz mimo tego nie jest jeszcze gotowa, by wejść do studia i skończyć to, co kiedyś zaczęła. Pomóc mają jej w tym publiczne występy – ponownie z okazji jubileuszu (tym razem zespołu Myslovitz; wideo) oraz charytatywny – w ramach krakowskiego Festiwalu Piosenki Zaczarowanej. I pomagają. Artystka ponownie nawiązuje kontakt z wytwórnią, wyznacza nawet przybliżoną premierę albumu (wiosna 2006 roku). Kiedy wydaje się, że Bartosiewicz nagra nową płytę, a tym samym na dobre wróci do śpiewania…
Tamten telefon też nieaktualny*
… jeden z numerów telefonicznych, za którym kryła się jedna z niewielu naprawdę bliskich jej osób, przestaje odpowiadać. 9 marca 2006 roku umiera Jacek Nowakowski. Dla piosenkarki nie umiera jednak organizator koncertów, czy menadżer. Umiera ktoś znaczniej bliższy – kolega, wieloletni przyjaciel. Pogrążona w żalu wokalistka mówi „nie” – nowej płycie, jej promocji w mediach, koncertom, całemu światu. Data śmierci Nowakowskiego to także data ostatniego wpisu na oficjalnej stronie internetowej Bartosiewicz (która działa zresztą do dnia dzisiejszego).
Powraca na moment, by zaśpiewać na koncercie Tomasza Stańki, a później zapada się niemalże pod ziemię. Ponownie w prasie i Internecie pojawiają się informacje o jej problemach, że wszyscy po cichu liczą kilogramy, sypią się prochy, leje się alkohol*. Na scenę muzyczną wprowadza ją z powrotem Krzysztof Krawczyk. To na jego jubileuszowym koncercie Bartosiewicz występuje publicznie po raz ostatnia. Od tamtego czasu, od lipca 2008 roku, nie robi tego już ani razu. Nie ma koncertów, ekskluzywnych recitali. Są za to setki nieodebranych telefonów, kolejne plotki na temat nigdy niewydanej płyty, niezliczone artykuły w gazetach – tych bardziej i mniej branżowych. Na usta ciśnie się pytanie: Gdzie jest przyczyna i gdzie jest Edyta?* W tym wszystkim nie ma jednak ani przyczyny, ani samej Edyty Bartosiewicz.
foto: lastfm.pl
Wracaj, Edyto, masz do czego wracać*
W połowie czerwca 2010 roku stała się rzecz, na którą czekali niemal wszyscy. Najpierw, jak to zwykle bywa, pojawiły się plotki, które – również jak to zwykle bywa – skądś wziąć się przecież musiały. Tym razem, ku uciesze fanów, wzięły się z prawdy, a konkretnie z chęci faktycznego powrotu Bartosiewicz do „scenicznego życia”. Media muzyczne obiegła oficjalna notka wystosowana przez Dorotę Janczarską, menedżerkę piosenkarki, w której przeczytaliśmy, iż:
Edyta planuje wydać nową płytę jesienią tego roku. Artystka jest autorką, kompozytorką i producentką nagrań. W sesjach wzięli udział muzycy, którzy współpracują z nią od lat […] oraz muzycy sesyjni. […] Album ukaże się w założonej przez Edytę wytwórni Eba Records we współpracy z Sony Music. (źródło)
I nawet jeśli płyta ta nie będzie cieszyła się dużą sprzedażą (w co wątpię); nawet jeśli Edyta Bartosiewicz Anno Domini 2010 nie będzie tą samą Edytą Bartosiewicz, co w latach 90. (w co wątpię także); i nawet jeśli powtórzy się sytuacja z 2006 roku i ponownie jakieś nieprzewidziany incydent przeszkodzi piosenkarce w nagraniu krążka (w co akurat nauczony przez historię jestem w stanie uwierzyć), to i tak będzie to najważniejsze wydarzenie muzyczne na polskiej scenie na przestrzeni od stycznia do grudnia 2010 roku. Wracaj, Edyto, masz do czego wracać*.
* * * * *
* Fragmenty wiersza „Na Edytę 2005” autorstwa Dariusza Sośnickiego. Utwór pochodzi z tomiku „Państwo P.” wydanego w 2009 roku nakładem Biura Literackiego z siedzibą we Wrocławiu.




Dodaj komentarz