Podczas prezentowania teledysku do utworu „Better Days” angielskiej raperki Speech Debelle, obiecałem Wam recenzję jej debiutanckiej płyty. Dzisiaj wywiązuję się z danego słowa.
„Mike Skinner w spódnicy”, „Kobiecy odpowiednik Roots Manuvy” – takimi określeniami postanowili uhonorować debiutującą w tym roku raperkę brytyjscy dziennikarze muzyczni. I w sumie nic w tym dziwnego. „Speech Therapy” to bowiem płyta utrzymana w klimatach typowych dla wymienionych postaci wyspiarskiego hip-hopu.
Na krążku Speech Debelle nie znajdziemy brawurowych kawałków w imprezowym tempie z agresywnymi podkładami. Nie! Materiał, jaki został stworzony z myślą o słownej terapii, to emanująca spokojem, błogością i wyciszeniem muzyka mająca coś sobą do zakomunikowania (czyli jak kto woli „z przesłaniem”). Nadawanie wiadomości do słuchaczy nie odbywa się za pomocą zwykłego „nawijania”. Jest to coś w rodzaju poezji, deklamowania wersów – refleksyjnych, balladowych, sielankowych. A wszystko potęgowane jest przez niesamowitą warstwę muzyczną, w której dominuje połączenie klasycznych, „brudnych” bębnów z wszelkiego rodzaju akustycznymi dźwiękami dzwoneczków (jak w „Better Days”), gitary (świetne „Searching”) i smyczków (przedostatnie na trackliście „Finish This Album”).
Speech Debelle – „Speech Therapy” (okładka płyty)
Chciałoby się napisać, że styl Speech Debelle to coś jedynego w swoim rodzaju… ale nie można. Wszak tego typu muzyka – rap nagrywany z „żywymi instrumentami” – nie jest niczym nowym. Wystarczy wspomnieć o filadelfijskiej formacji The Legendary Roots Crew (czyli The Roots; po prostu bardzo lubię tą drugą, mniej powszechną nazwę, a wszystko ze względu na słówko „legendary”, które nadaje jej wzniosłości). Patentu na robienie muzyki Brytyjka więc nie wymyśliła, jednak kluczowe są tu wykonanie i efekt końcowy, co do których nie można mieć żadnych zarzutów.
W związku z tymi wszystkimi superlatywami, o jakich wspomniałem w powyższych akapitach, nie dziwi już chyba nikogo, że płyta zbiera pochlebne recenzje, nie tylko w brytyjskich mediach, ale i na terenie innych państw. Najlepszym przykładem niech będzie Polska (po co daleko szukać?), gdzie nie spotkałem się jeszcze z jednoznacznie złą oceną „Speech Therapy”.
Speech Debelle (fot. Juliette Dalton / myspace.com/speechdebellemusic)
Speech Debelle pokazuje, że o istotnych rzeczach można rymować bez używania niezliczonej liczby takich słówek jak fuck, bitch czy motherfucker. Brytyjka leczy skomercjalizowanego słuchacza podczas słownej terapii, jaką każdy z nas, chcąc nie chcąc, przechodzi zapoznając się z przedstawianym teraz albumu. Terapia jak to terapia – jednym pomoże, na innych nie wywrze żadnego wrażenia. Jest jednak w tej płycie coś, co każe nam do niej wracać, jak do narkotyku. Ta terapia po prostu uzależnia.

PS: A wszystkim, którzy znają lub zainteresowali się po tym tekście panią Speech Debelle, przypominam iż Brytyjka będzie jedną z gwiazd Festiwalu Nowa Muzyka w Katowicach. Więcej info o imprezie znajdziecie na stronie festiwalnowamuzyka.pl.




Dodaj komentarz