W filmie Martin Scorsese „Feel Like Going Home” Corey Harris odwiedza Niafunke – położone na Saharze rodzinne miasto malijskiego mistrza muzyki Ali Franka Touré – znanego na całym świecie króla afrykańskiego bluesa. Zetknięcie pomiędzy Harrisem, młodym amerykańskim bluesmanem a Touré, muzykiem znaczącym bardzo wiele dla historii i kultury, było dla bohatera tego tekstu wielkim przeżyciem, inspirującym do nagrania swojej najlepszej płyty „Mississippi to Mali”. Tak rodzą się właśnie legendy. Śmiało można powiedzieć, że płyta takowy status już ma. A czy jej autor już zasługuje na taki tytuł?

Urodzony w Denver w 1969 roku Harris, zawsze wiedział, że to ląd afrykański leży u podstaw muzyki, na której dorastał, przez słuchaczy dla uproszczenia nazwanej po prostu „czarną”. Rozpoczynając studia antropologiczne na Bates College, na początku lat 90. odbył dwie bardzo inspirujące podróże do Kamerunu. W Afryce poznawał języki, społeczne zwyczaje i muzykę pochodzącą z postkolonialnych miejsc. Muzykę, którą kochał i do której zawsze wracał – do bluesa, którego czuł najlepiej w sobie samym, do bluesa, który opowiadał o rzeczach smutnych, o biedzie i afrykańskiej społeczności bytujące w ubogich amerykańskich dzielnicach. „Wyrastałem na nim. Moja mama była z tamtego pokolenia. Żyła w biedzie w północnym Texasie. Zawsze słuchałem o tym piosenek.”

Harris pojawił się na muzycznej scenie w 1995 roku, debiutując krążkiem „Between Midnight and Day”. Materiał ten, określony przez kogoś jako „wiejski blues”, był owocem afrykańskich wojaży. To wszystko co Harris wyniósł z Czarnego Lądu, starał się przenieść na obszar muzyczny. Album był niesamowicie świeży jeśli chodzi o ten gatunek, a jednocześnie oddawał pokłon w stronę starej szkoły. Podróż ta pozwoliła mu na skomponowanie nowych piosenek i odświeżenie starych, klasycznych melodii.

Do muzycznego świadka na stałe wprowadził go krążek „Greens from the Garden”, na którym połączył swój ukochany blues z reggae i hip-hopem.
W 2000 roku ukazała się natomiast płyta „Vu-Du Menz” (ostatnia wydana u macierzystego wydawcy Alligator Rec.) . Dlaczego o niej wspominam? Oprócz tego, że to kolejna dobra pozycja w dyskografii Harrisa, warto o niej wspomnieć także z innego powodu. Podczas pracy nad materiałem zawartym na „Vu-Du Menz” naszego bohatera los zetknął z Henrym Butlerem – pochodzącym z Nowego Orleanu pianistą. Dla laika nazwisko to może nic nie mówić, jednak wytrawni miłośnicy bluesa wiedzą, że współpraca z Butlerem to wielki zaszczyt dla każdego artysty.

Pod skrzydłami nowego wydawcy (Rounder Records) muzyka Harrisa rozkwitła. Nagrał tam trzy albumy – dodajmy trzy świetne albumy – na których oprócz bluesowych klimatów, pokazywał także, iż dobrze czuje się w kulturze afrykańskiego rytmu oraz latynoskich rytmach.

„Downhome Sophisticate” – pierwsza z trzech płyt jakie ukazały się w nowej wytwórni – to połączenie bluesa, African popu i rocka z domieszką elektroniki. Zestawienie to sprawiło, iż krążek ten to jedno z najbardziej cenionych wydawnictw tamtych dwunastu miesięcy w środowisku muzycznym.
Na „Mississippi to Mali”, szóstej solowej płycie, Harris postanowił powrócić do korzeni. Podróż do Malii w ramach filmu „Feel Like Going Home” (w Polsce jest to jedna z części miniserial zatytułowanego „The Blues”), sprawiła bowiem we wnętrzu artysty spore zmiany. Odkrył na nowo swoją muzykę, jej początki. Sięgnął pamięcią do lat 90., kiedy to jako student odkrywał Kamerun. Stąpanie po ziemi swoich przodków, obcowanie z tak wielkim autorytetem jak Touré – to wszystko spowodowało, że wspomnienia odżyły. „Pojechałem tam i nauczyłem się czegoś. Głębiej zrozumiałem co robię i dlaczego to robię”, wspomina Corey.
Mistrz miał bardzo duży wpływ na muzyczny wygląd krążka z 2003 roku. Osiem z piętnastu nagrań pochodzi bowiem z prywatnego jam session, w którym panowie bawili się dźwiękami. „Tam nie było prób. Siedliśmy tylko z Alim. Byliśmy tam przez pięć dni, graliśmy po dwie godziny dziennie. To tyle.” Reszta została zarejestrowana już w Stanach, gdzie Harris współpracował m.in. z legendą harmonijki ustnej Bobbym Rushem, perkusistą Samem Carrem oraz muzykami z Otha Turner’s Ring Star Five and Drum Band. Lider tych ostatnich – Turner- zmarł na tydzień przed terminem jednego z nagrań. Co jest jednak w tej sytuacji niesamowite to to, że w zastępstwie za muzyka, na płycie pojawiła się jego dwunastoletnia wnuczka Shardle Thomas. Na płycie znalazła się również kompozycja zatytułowana „Mr. Turner”, dedykowana zmarłemu.

„Daily Bread” to kolejne muzyczne dziecko Harrisa (nawiasem mówiąc to jedna z listy moich ulubionych płyt). Muzyk i w tym wypadku pokazał słuchaczom sentymentalną podróż do korzeni. Materiał przepełniony jest muzyczną tradycją afrykańskiego bluesa z domieszką codziennej goryczy i radości życia. Swoją podróż Corey kontynuuje także na najnowszym krążku „Zion Crossroads”, który ukazał się w połowie ubiegłego roku.

Wracając do pytania jakie postawiłem sam sobie na początku tej krótkiej notki o Harrisie – czy zasługuje on już na miano legendy? Wiem, że to duże słowa, ale chyba jednak tak. Jako artysta za każdym razem próbuje eksperymentować z melodią, wprowadzając do swoich nagrań różne muzyczne style, jednak zawsze pozostając (mniej lub bardziej) w bluesowych klimatach.
Wizjoner transcendentalnego bluesa – jak nazywają go niektórzy, muzyczny wojażer – jak nazywam go ja, kontynuuje swoją podróż, za każdym razem dostarczając nam dawkę pięknego bluesa, obok której nie można przejść bez odzewu.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

moje życie w obrazkach

ostatnio popularne