Muzyku, zbierasz na wydanie płyty i chcesz założyć akcję crowdfundingową? Nie popełnij tych błędów.

Dobry plan to połowa sukcesu kampanii crowdfundingowej – także tej muzycznej! (foto: startupstockphotos.com, licencja C00)

Crowdfunding, czyli tzw. finansowanie społeczne, na stałe zadomowił się w Polsce. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat zaczęło korzystać z niego coraz więcej osób, chcących realizować swoje pomysły jak najbardziej samodzielnie i niezależnie od większych instytucji lub państwa. Rozwój biznesu, projektów kulturalnych i społecznych, a nawet wsparcie dla lokalnego środowiska – to i wiele więcej znajdziemy na kilku działających w Polsce portalach umożliwiających przeprowadzenie wymyślonej przez nas zbiórki.

Sięgając po crowdfunding pamiętać trzeba, że nie ma nic za darmo. Wybór platformy, na której przeprowadzimy naszą kampanię zależeć będzie m.in. od pobieranych przez serwis prowizji i możliwości, jakie są nam oferowane (więcej na ten temat przeczytacie chociażby tutaj). Wszystko to trzeba oczywiście przemyśleć przed rozpoczęciem zbiórki.

W crowdfundingu niezwykle istotne jest to, co wspierającym dajemy w zamian. Nagrody to problematyczna sprawa wielu kampanii. Ich zły dobór lub żądanie za nie zbyt wysokiej wpłaty to jedne z najczęściej popełnianych błędów w tego typu akcjach. Oto pięć największych błędów muzycznych kampanii crowdfundingowych (popartych przykładami), których należy się wystrzegać.

*** *** ***

1. Hola, hola! Nie za dużo za płytę?
Nie oszukujmy się – w akcjach, gdzie głównym celem zbiórki są fundusze na nagranie lub wydanie albumu muzycznego, najważniejszą nagrodą dla wspierających jest sama płyta. Czasami organizatorzy takiej kampanii oferują wersję CD, innym razem winylową, jeszcze kiedy indziej pakiet złożony z wersji fizycznej i tzw. digitalu. Gdyby poddać to matematycznej analizie, okazałoby się pewnie, że największy procent wsparć (mam na myśli liczbę wspierających daną akcję, nie łączną wpłaconą kwotę) pochodzi z nagród oferujących w zamian fizyczne wydanie albumu. Coraz więcej wykonawców widzi to i zaczyna grać nieczysto, windując pieniężną wartość takiego wsparcia do poziomu pięćdziesięciu złotych lub więcej. To błąd. Od dawna większość z nas narzeka na firmę Empik, która w swoich salonach proponuje płyty nawet o osiem-dziesięć złotych droższe niż w innych sklepach. Dlaczego więc robić to samo w przypadku crowdfundingu? Polski słuchacz nie jest głupi i też potrafi kalkulować. Wydany album, który później będzie sprzedawany np. podczas koncertów lub w internetowym sklepie zespołu, zostanie wyceniony najpewniej w przedziale trzydziestu-trzydziestu pięciu złotych. Różnica jest widoczna.

Za przykład godny naśladowania stawiałbym panów z We Love Beats. W ramach akcji, której celem było wydanie limitowanej edycji dwupłytowego albumu „Dillacious” (kwota do zebrania: ponad dziesięć tysięcy złotych), fizyczna wersja kosztowała dwadzieścia jeden złotych. Skusiło się na nią dwustu czterech wspierających. Cała akcja zakończyła się sukcesem.

2. Obiad ugotuję sobie sam
Jedni nazwą to kreatywnością, ja niewłaściwym doborem nagród. Obiad ugotowany przez zespół, wspólny posiłek, wyjście na kawę – wybaczcie, ale gdyby takie propozycje dotyczyły Bruce’a Springstenna, Madonny lub zespołu Kombii pewnie miałoby to większy sens. Jednak tych wykonawców nie dotyczy problem braku funduszy na wydanie kolejnej płyty. Mniej popularni lub debiutujący muzycy, którzy zbierają pieniądze z myślą o nagraniu albumu, nie powinni proponować takich rzeczy.

3. Ten hajs to na koks, wódę i wizytę w agencji?
Ważna sprawa – nie przesadzajcie z wysokością kwoty, jaką chcecie zebrać. Raz, może się nie udać, a taki zawód często potrafi podciąć skrzydła na dobre, a dwa, czasami jest to podejrzane. Internauci zaczynają krzywo patrzeć na organizatorów tych akcji, którzy za cel stawiają sobie zbyt dużą sumę w stosunku do rzeczy, jaka finalnie ma zostać ufundowana. Lepiej najpierw spróbować poszukać źródła finansowania gdzie indziej i dopiero w drugiej kolejności sięgnąć po crowdfunding, który będzie uzupełnieniem brakującej kwoty.

Bierzcie przykład z Daniela Wolaka, autora dwutomowego leksykonu „Archiwum polskiego rocka” (recenzja). Całkowity koszt projektu, który zakładał pięćset kompletów po dwa tomy, wyniósł dwadzieścia tysięcy złotych. Dużo, ale autor nie poprosił internautów o całą kwotę. Znaczną część udało mu się zebrać z regionalnych dotacji. Wymagało to zapewne poświęcenia wolnego czasu, urzędowej gimnastyki i wypełnienia góry papierków, ale efekt był dość dobry, ponieważ projekt z miejskiego budżetu wsparł m.in. prezydent Gdańska. Crowdfunding w tym przypadku miał zapewnić trzy tysiące złotych. Zebrano dwa razy więcej.

4. Szczegółowy nie znaczy nudny
Kosztorys i biznesplan to istotne dokumenty startującego biznesu, którego autor szuka wsparcia – powie wam to każdy inwestor i spec od marketingu. Potencjalnym wspierającym pozwalają one na oszacowanie szans na sukces i zminimalizowanie strat, jakie można ponieść w związku z wejściem w określony interes. Cyferki nie są może niczym przyjemnym, ale nawet w akcji crowdfundingowej pełnią ważna rolę. Przygotowując opis swojej kampanii, nie bójcie się zasypać internautów kolumnami liczb. Bądźcie szczerzy i przedstawcie wszystkie koszty, jakie macie zamiar pokryć z otrzymanych pieniędzy. Wyliczcie ile wydacie na studio, miks, mastering, tłoczenie, projekt okładki, jej druk… Nie zawyżajcie i nie zaniżajcie kwot. Ludzie mają dostęp do sieci i z łatwością porównają wasze wyliczenia z cenami innych. W kwestii pieniędzy zawsze bądźcie szczerzy – jedna kwestia wzbudzająca wątpliwości może zaważyć na tym, że kilku potencjalnych donatorów zrezygnuje z przelania złotówek na wasze konto.

5. Autografy i wlepki – spoko, ale właściwie po co?
Nie zrozumcie mnie źle: pakiet wlepek dodanych do płyty to świetna sprawa, ale takie rzeczy powinny być w gratisie. Dołączanie ich do nagrody, za którą wspierający musi zapłacić np. dziesięć-dwadzieścia złotych więcej jest nie na miejscu. Pięć naklejek zwyczajnie nie jest tego warte. Jeśli więc koniecznie chcecie wzbogacić swoją ofertę o wlepki, zróbcie to, ale z głową. Dodawajcie po dwie-trzy sztuki do każdej fizycznej nagrody.

Podpis wykonawcy to mocno dyskusyjna sprawa. Nie ukrywam, że niemal zawsze po koncercie korzystam z okazji i proszę danego muzyka o autograf na płycie. Zdobyty samemu wydaje mi się cenniejszy. A propo cenniejszy: na ile wyceniacie nazwisko lub ksywkę naniesioną flamastrem na okładkę płyty? Dwadzieścia? Pięćdziesiąt złotych? Szczerze: autografy większości wykonawców decydujących się na crowdfunding nie są rarytasem i nie wywindują ceny płyty do niebotycznej kwoty, pozwalającej zarobić na odsprzedaniu egzemplarza za kilka lat. Siedemdziesiąt pięć złotych za album Cheap Tobacco z podpisami członków zespołu – nawet przy dużej sympatii, jaką darzę tę krakowską grupę – jest rzeczą ocierającą się o absurd.

Co według was jest największym i/lub najczęściej popełnianym błędem muzycznych kampanii crowdfundingowych? (MAK)

4 odpowiedzi na „Pięć największych błędów muzycznych kampanii crowdfundingowych. Sprawdź, czego się wystrzegać”

  1. Chętnie poczytałbym o crowdfundingu w kontekście wydawania książek. :)

    Polubione przez 1 osoba

  2. Przy braku takiego poradnika najlepiej poobserwować kilka kampanii, których celem jest zbiórka funduszy na wydanie książki. Zobacz, co proponują autorzy tych akcji, które się udały, porównaj z tymi, które zakończyły się fiaskiem. Potrwa to dłużej niż przeczytanie jednego artykuły z poradami, ale wnioski wyciągnięte z takiej obserwacji też mogą pomóc.

    Na marginesie: na ridero.eu wydruk książki w opcji 100 stron/czarno-biały/miękka oprawa/100 sztuk/format A5/automatycznie nadany nr ISBN to koszt niecałych 600 złotych. Sam kończę drugą książkę i jestem zdecydowany na taką opcję. W moim przypadku współpraca z wydawnictwem nie jest opłacalna. Doświadczenie z okresu pierwszego tytułu mówi mi, że i tak o całą promocję dbałem sam, więc lepiej samemu posiedzieć trochę nad okładką, wysłaniem maili i wystawieniem egzemplarzy na Allegro, niż wejść z wydawnictwem we współpracę 50:50 i na tym stracić. Jedyne, co zrobili dobrze, to umowa z księgarniami i empikiem, gdzie przez 3 lata od premiery książka była dostępna. Jednak z informacji, jakie mi przekazali okazało się, że i tak największy procent sprzedanych egzemplarzy pochodził z ich e-sklepu, do którego link znajdował się w rozsyłanych przeze mnie materiałach. ;)

    Powodzenia!

    Polubione przez 1 osoba

  3. Tak już kontynuując wątek. :) Jeszcze jedno pytanie. Żeby sprzedać książki księgarni albo sieci dystrybucyjnej takiej, jak Empik trzeba to zrobić za pośrednictwem firmy? Czyli założyć wydawnictwo?

    Polubienie

  4. Jeśli Twoja książka ukaże się w katalogu konkretnego wydawnictwa, to ono zazwyczaj zapewnia dystrybucję z księgarniami i empikami. Jeśli planujesz działać bez wydawnictwa, to „piłeczka” jest po Twojej stronie i to Ty musisz podpisywać umowy z dystrybutorami, a później się z tego rozliczyć. Można również sprzedawać książkę samodzielnie, np. na własnej stronie, na allegro lub na spotkaniach autorskich. O rozliczeniu się z Urzędem Skarbowym poczytasz tutaj, ja czerpałem wiedzę właśnie z tego tekstu: http://www.pogotowiewydawnicze.pl/jak-rozliczyc-sie-z-samodzielnie-wydanej-ksiazki-czyli-podatki-i-prawo/. Autor informuje w nim, że firmę warto założyć dopiero przy większym nakładzie.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

PRZECZYTAJ O POWODACH ZAMKNIĘCIA STRONY

ostatnio popularne