Tegoroczna edycja Juwenaliów Tarnowskich za nami. Niedzielny muzyczny finał stał pod znakiem brzmienia reggae, rocka i rapu.
Dziesiąta edycja Juwenaliów Tarnowskich dobiegał końca. Na przestrzeni ostatnich dni odbyły się między innymi wybory miss studentek Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie, wieczór kabaretowy, którego główną atrakcją był występ duetu Comedy Menshow, wieczór filmowy oraz pokazy bezpiecznej jazdy Pro Driver Show. Finał studenckiego święta przypadł na niedzielę, 15 maja, kiedy to na parkingu obok Centrum Handlowego ECHO studenci i mieszkańcy miasta mogli bawić się na sześciu koncertach.
Tegoroczne Juwenalia Tarnowskie były kolejnym dowodem na to, że wykonawcy występujący na tego typu imprezach w roli supportu mają zwyczajnie przechlapane. Grać dla pięćdziesięciu osób, dawać z siebie sto procent i zyskać przeciętny zwrot energii – sytuacja nie do pozazdroszczenia. Niestety zespoły Foxhill i Fingers oraz duet Lajt/Tafel musieli zmierzyć się właśnie z taką rzeczywistością. Pierwsi z wymienionych na studencką imprezę dostali się dzięki Tarnowskiemu Przeglądowi Muzycznemu, który wygrali, w nagrodę otrzymując możliwość zaprezentowania się na juwenaliowej scenie. Wypadli poprawnie, zgodnie z oczekiwaniami grając kilka rozpoznawalnych przez lokalnych słuchaczy numerów – w tym, na bis, „Szynwałd”, który powoli staje się ich muzyczną wizytówką. Kolejną grupą, której przyszło wystąpić przed pojawieniem się głównych gwiazd, była, mogąca pochwalić się nieco dłuższym stażem od poprzedników, kapela Fingers. Formacja, na temat której zdążyłem naczytać i nasłuchać się sporo dobrego, nie przekonała mnie. Było zwyczajnie nudno i schematycznie. Kapela od strony muzycznej nie różni się od wielu innych krajowych zespołów będących na tym samym etapie tak zwanej kariery. Trochę gitarowych riffów, nieco rockowych ballad, dający radę, ale tylko momentami, wokal. Do tego strasznie zmanierowana postawa lidera, który pomiędzy kolejnymi utworami wręcz do porzygu mówił o nowej płycie (reklama dźwignią handlu, ale przesada może zadziałać zgoła odwrotnie), wysyłając przy okazji sygnał, jakby żałował, że niedzielne popołudnie spędza na tym koncercie.
Po rockowych występach przyszedł czas na zmianę klimatu i dawkę klasycznego rapu. Boom bapową energią z publiką (powoli przybliżającą się do sceny, ale wciąż ustępującą liczebności tłumowi oblegającemu strefę gastronomiczną) podzielił się tarnowsko-pilski duet Lajt & Tafel. Raperów, którzy poznali się dzięki udziałowi w drugiej edycji programu „Żywy Rap!”, na scenie wsparł hype man Gruby oraz didżej West. Koncert w dużej mierze przybliżył zawartość materiału „Funky Blunty”, który w ubiegłym roku ukazał się nakładem wydawnictwa Asfalt Records (tego samego, w katalogu którego znajdują się płyty między innymi Ostrego i Rasmentalism). Występ udowodnił to, o czym wspominałem już wcześniej: niezbyt liczna oraz często przypadkowa grupa ludzi pod sceną nie brała czynnego udziału w zabawie. Raperzy próbowali wciągać do niej publikę, ta jednak nie zawsze miała na to ochotę (chociażby brak wielkiego odzewu na przeplatankę w stylu „kiedy ja mówię…, wy mówicie…”). Końcówka występu była już jednak pod tym względem dość udana. Wszystko dzięki gromadzeniu się w okolicach sceny coraz większej liczby sympatyków rapu, których na parking CH ECHO ściągnął Sobota – pierwsza główna gwiazda koncertu. Autor bardzo popularnego w ostatnim czasie utworu „Jeszcze będzie hajc”, zameldował się na Juwenaliach Tarnowskich w towarzystwie Mathe’a (producenta jego ostatnich płyt, który na koncertach wciela się również w rolę hype mana) oraz didżeja Frodo. Szczeciński emcee, ku uciesze swoich fanów, jeszcze przed koncertem wyszedł do nich, spędzając kilka chwil na pozowaniu do zdjęć i zbijaniu piątek. Mały gest, który wywołał na wielu twarzach spory uśmiech. Tak dba się o tych, dzięki którym zarabia się na życie. Sobota potrafi dbać o interesy nie tylko przedkoncertowymi ruchami, ale i samym scenicznym show. Myślę, że miłośnicy utworów rapera wracali do domów usatysfakcjonowani. Artysta zaprezentował bowiem niemal wszystkie swoje najpopularniejsze utwory (między innymi „Była ideałem”, „Jebać miłość”, „Do góry łeb”), każdorazowo mogąc liczyć na wokalne wsparcie kilkuset gardeł. Tak aktywny udział publiki pokazał, że tarnowianie są gotowi na danie główne – występ Kamila Bednarka.
Autor ubiegłorocznej płyty „Oddycham” powrócił do małopolskiego miasta po pięciu latach. Ostatnio, także na juwenaliach, wystąpił jeszcze z projektem sygnowanym nazwą Star Guard Muffin. Od tamtej pory zmieniło się wiele: przede wszystkim status Bednarka w polskim przemyśle muzycznym, repertuar i brzmieniowe zaplecze. Ponadto, do koncertowej set listy dodanych zostało kilka przebojów kojarzonych z ogólnopolskich rozgłośni radiowych. Niezmienny pozostał natomiast magnetyzm, z jakim wokalista działa na fanów i dobra atmosfera, jaka panuje na jego koncertach. To nie jest do końca moja muzyczna bajka, ale Bednarkowi oddać należy, że nie kalkuluje – jego występy to, nawiązując do jednego z utworów Łony, maksymalne dziesięć na dziesięć. Perfekcyjny kontakt z publiką, dobre wyczucie sceniczne, charakterystyczny feeling zdobyty dzięki setkom zagranych koncertów. Do tego wszystkiego odpowiednia selekcja granych utworów (od własnych hitów, aż do coverów klasyków gatunku, jak Bob Marley) i ich odpowiednie rozmieszczenie czasowe (co kilka chwil wokalista dawał odpocząć sporo skaczącym tego wieczora tarnowianom). Podobno muzykę reggae łatwo się robi, ale trudno się jej słucha. Rozentuzjazmowany tłum na niedzielnym koncercie dał chyba jednoznacznie negatywną odpowiedź na tę tezę.
Muzyczny finał Juwenaliów Tarnowskich 2016 zakończył występ Tomasza Niecika. Wokalista disco polo w towarzystwie dwóch tancerzy na scenie zameldował się z prawie czterdziestominutowym opóźnieniem, które spowodowane było… zakładaniem stroju (czytaj: spodni, t-shirtu, butów i marynarki, która i tak po pierwszej piosence została zdjęta). Nie napiszę o tym koncercie nic więcej, ponieważ w połowie drugiego utworu powiedziałem „dość!”. Co tak długo trzymało mnie na miejscu? Osłupienie, do którego doprowadziła reakcja publiki. Ludziom (muszę dodać, że przedział wieku był spory – od nastolatków, aż do osób około czterdziestki), o zgrozo, to się naprawdę podobało. Znali tekst „Czterech osiemnastek”, krzyczeli, śmiali się, podskakiwali. Patrzyłem i nie wierzyłem w to, co widzę. Tarnowianie, rozumiem, że był to czas zabawy, ale dlaczego disco polo?
Poniżej sześciominutowy skrót wideo niedzielnych koncertów. (MAK)
Dodaj komentarz