5 lipca br. nakładem wydawnictwa Luna Music ukazała się debiutancka płyta zespołu Mango Collective. Tarnowska formacja imiennym albumem udowadnia, że granie organicznego hip-hopu ma w Polsce rację bytu.

Może zabrzmi to nieskromnie, ale po Mango Collective nie spodziewałem się słabej płyty. Mając w pamięci „Jazz”, uczestnicząc w przeciągu ostatnich lat w kilku koncertach zespołu, byłem naocznym świadkiem nieustannego progresu, jaki dokonywał się u każdego członka formacji, a tym samym całej grupy. Zespół z resztą traktuje swój debiutancki album jako podsumowanie i zamknięcie pewnego okresu.

Tarnowski skład, pomimo uformowania się w 2007 roku, nie popełnił błędu wielu „rookies” wydając płytę niemal z marszu. Zespół, niczym mango w słońcu, dojrzewał, popełniał błędy i uczył się na nich, wyciągając z nauki tej wnioski na przyszłość. Lekcje, co słychać, Mango Collective odrobili pilnie. To, co kiedyś mogło jeszcze „nie grać”, na debiutanckiej płycie zostało wyeliminowane. Dokooptowanie do składu skrzypka Bartosza Dworaka w odleglejszej perspektywie wyszło grupie tylko na dobre, a wzbogacona o specyficzne dźwięki warstwa muzyczna nie straciła nic ze swojej hip-hopowej i soulowej nuty.

Plusem okazała się również roszada na pozycji wokalistki. Joanna Dolata dysponuje od swojej poprzedniczki ciekawszą barwą głosu, dzięki czemu – moim zdaniem – lepiej pasuje do klimatu muzyki granej przez Mango Collective, okazując się równorzędną partnerką, a tym samym uzupełnieniem dla rapowanych wersów. Wykonywana przez nią piosenka, „Mój świat”, to kilka minut spokojniejszego grania, rozbudzającego u słuchacza ochotę na większą liczbę solowych utworów wokalistki (Joanno, może solowa płyta?).

Całość, jako singiel, promuje utwór „We krwi”. Co ciekawe, wspomniany numer, to jeden z mniej przebojowych momentów na płycie. Podobny klimat utrzymany jest także w „Powstań”, „Uciekam” i wcześniej wspomnianym solowym utworze Dolaty. Przy „Bierz, jedz”, „Jak minęła sobota”, „Nowy dzień” z Eskaubei, Kryskiem Pro i didżejem Żusto oraz „MC” z Markiem Piekarczykiem (co prawda mówiącym tylko dwa słowa, ale to zawsze coś…) słuchacz automatycznie zaczyna mocniej kiwać głową. „Grande Pato” udowadnia z kolei, że Dziunek potrafi nawinąć także pod nieco agresywniejszy bit.

Minusem płyty jest jej mała przebojowość w stosunku do tego, co grupa prezentuje podczas koncertów. Problem w tym, że piosenki zawarte na krążku miałem okazję usłyszeć na żywo przed premierą. Sprawiło to, że zawartość płyty wydaje mi się mniej energiczna i bardziej „wygładzona” w stosunku od występu scenicznego. Rada dla was: najpierw sięgnijcie po płytę, później idźcie na koncert. Inaczej, podobnie jak u mnie, cały czas będzie wam czegoś brakować. (MAK)

Mango Collective „Mango Collective”
(2013; Luna Music)

2 odpowiedzi na „Recenzja: Mango Collective „Mango Collective””

  1. widziałam ich na żywo w Krakowie przed HAOSem. są super!

    Polubienie

  2. Takie sobie plus ten niekoniecznie ciekawy kobiecy wokal. Tandeta.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

PRZECZYTAJ O POWODACH ZAMKNIĘCIA STRONY

ostatnio popularne