O Meshuggah można by wiele pisać, ale w zasadzie nie trzeba. Jeżeli ktoś interesuje się chociaż trochę ‚cięższą’ muzyką, pewnie ich zna. W skrócie – Meshuggah o szwedzka maszynka do grania bardzo eksperymentalnego, progresywnego metalu. Właściwie wypracowali sobie taki styl, że ciężko się na nich wzorować, nie brzmiąc tak samo.

A więc (nie zaczyna się zdania od ‚a więc’, ale ja mam to gdzieś), w 2005 roku wyszedł ich piąty longplay – „Catch 33”. Dla mnie osobiście ich najciekawsze dzieło i niemalże opus magnum.

Co mamy na albumie? Mamy ponad 47-minutowy utwór podzielony na 13 kawałeczków. Zabieg podobno zastosowany ze względu na wytwórnie – nie wnikam, to chyba mało istotny szczegół.

Na pewno słychać kto gra – panowie z Meshuggah od mniej więcej „Destroy Erase Improve” (1995) grają w tym samym stylu, więc niespodzianki specjalnej nie ma. Ale błędem byłoby zarzucanie, że ‚szalony’ (‚meshuggah’ przetłumaczone z hebrajskiego) gra na jedno kopyto. Wypracowali sobie swój styl – i się go trzymają, całkiem zrozumiałe. W dodatku cały czas go rozwijają. Gdzieś przeczytałem nawet opinię, że ten zespół z każdym albumem staję się coraz bardziej ‚odhumanizowany’. Coś w tym jest, ale tylko w okresie 1995-2005. „oBzen” (2008) niestety przełamało tę tendencję, a reedycji „Nothing” (2006) nie liczę.

Na szczególną uwagę zasługuje tutaj moim zdaniem perksuja. I z gatunku ‚ciekawostki’ – perksuja na albumie została nagrana nie przez Tomas’a Haake’go (pałkera grupy), a przez pewien programik zwany „Drumkit From Hell” (dla ciekawych – wikipedia.org; a swoją drogą to Haake brał udział w powstawaniu programu). A z gatunku ‚co słychać’ powiem tylko, że słychać bardzo połamane rytmy. Pierwsze perksuyjne takty na tym albumie przyprawiają mnie o orgazm niemalże. Jeżeli ktoś chciałby się nauczyć grać „Catch 33” na perkusji, musiałby poświęcić sporo czasu.

Tradycyjnie – gitary również na pozór nie trzymają się kupy. No cóż – ‚meshuggah style’ i tyle.

W kwestii lirycznej album „Paragraf 33” opiera się na książce Joseph’a Heller’a „Paragraf 22” (ang. „Catch 22”). Jest to w zasadzie w całości koncept-album (zarówno lirycznie jak i muzycznie), krążący wokół różnych dziwnych paradoksów. Jak komuś się chce, to może sobie poczytać. Jak nie, to nie, niewiele straci.

Ciężko mi wskazać jeden konkretny element, dla którego ten album bardziej mi odpowiada niż inne dokonania grupy. Przede wszystkim to chyba brzmienie – mroczne i wyważone. Nie ma takiego ‚natłoku talerzy’ jaki słyszałem na „Chaosphere”, a który bardzo mi przeszkadzał. Są wyraźne, niskie, ryczące gitary. Jest świetna perskuja i świetnie brzmiący wokalista (swoją drogą – jak można się tak nieludzko drzeć?). Może chodzi też o to, że album jest równy. Nie ma utworów nudnych, są tylko te ciekawe i te bardziej ciekawe, hehe.

Podsumowując – odhumanizowane Meshuggah tutaj dochodzi do swojego ‚punktu krytycznego’. Ciekawe czy kiedyś jeszcze będzie nam dane posłuchać takiego albumu w wykonaniu tego bandu. Po innych zespołach się tego nie spodziewam – to musiałby być ten sam skład. Ja w zasadzie czekam, po niedosycie jaki mi osobiście zostawił „oBzen”, często sięgam po ten album, czasem jeszcze po „I” (2004 – również polecam) i po pojedyncze kawałki z innych krążków. Ale ten ma w sobie ‚to coś’, cholera. Brać, słuchać i nie gadać!

2 odpowiedzi na „Meshuggah – Catch 33.”

  1. zgadzam sie. bardzo dobra plyta. jedna z lepszych jakie slyszalem w zyciu. pozdro dla recenzenta

    Polubienie

  2. Ni zgadzam się że oBzen to słaba płyta. Na oBzen każdy kawałek ma swój specyficzny transowy klimat. Jest to troszke inne granie ale napewno nie gorsze.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

ostatnio popularne